Historia Armanda Dolorema, zabójcy pracującego dla rady regenckiej zastępującej nieletnią cesarzową. Zostaje wciągnięty w zdarzenia, których skutki są nieprzewidywalne dla nikogo, nawet dla pradawnej mocy, która stworzyła świat.

Jeśli przeczytasz, to zostaw w ślad w księdze poniżej:

Obserwujący:

piątek, 6 września 2013

Rozdział IV

Tajemna kwatera jasnowłosego zabójcy znajdowała się na niemal drugim końcu miasta. Musiał się tam dostać, aby zabrać broń i strój, w jakim pracował dla protektorów. Teraz miał na sobie najdroższe z dostępnych w Falconie ubrań. Już to zwracało na niego uwagę, a jeszcze większą zważywszy na to, że jest ono zupełnie zniszczone. Aby nie rzucać się w oczy, musiał się go pozbyć i ubrać coś innego.
Porzucił swój dotychczasowy strój, porywając jakiś skromny z jednej z linek na pranie w jakimś domostwie. Przebrał się gdzieś w kącie ulicy.
Patrole wojskowych regularnie penetrują miasto. Zamordowano protektora, znalezienie zabójcy to teraz priorytet.
Na głowę zarzucił kaptur. Postanowił przemknąć poboczem miasta, korzystając z najciemniejszych ulic. Dolorem nieoficjalnie zna przecież zakamarki miasta. Niejednokrotnie przebywał w brudnych knajpach na uboczu w ciemniejszych zaułkach. Jeśli pójdzie dobrze to nikt go nie rozpozna.
Kolejnym problemem będą rabusie, których pełno w dziurach w mieście. Nie to, że młodzieniec sobie z nimi nie poradzi. Chodzi o to, iż wszczynając bójkę, na pewno zwróci to uwagę. Podobizna Armanda wisi teraz na drzwiach wszystkich bogatych lokali i fabryk. Aż dziw, że tak szybko sporządzono listy gończe.
Czas się zebrać, póki spory tłum osłoni zabójcę przed patrolami. Środek dnia to dobra pora. Ludzie są zabiegani, więc nikt nie przyłoży wagi do szukania niewinnego zbrodniarza, jakim stał się Dolorem.
Aby dostać się na trasę, jaką postanowił iść, będzie musiał przemknąć jedną z głównych ulic. Żołnierze spoglądają bacznie w twarz każdego mężczyzny na swojej drodze. Być może dobrym pomysłem byłoby przebrać się za kobietę? Armand wystawił się lekko z zakątka, w którym wcześniej zasnął. Wielkie, drewniane skrzynie zasłaniały go przez wiele godzin. Westchnął ciężko i zrobił kilka kroków. Teraz stał na środku najbardziej ruchliwej drogi w mieście - tej, która prowadzi wzdłuż wybrzeża. Jedna z cichszych uliczek znajdowała się koło pięćdziesięciu kroków stąd. Warto zauważyć, że między Doloremem a jego celem stało dwoje strażników. Chyba dopiero przejęli wartę, gdyż bynajmniej rzec można, że byli znużeni.
Czujnie się rozglądali dookoła. Trzymali przy sobie muszkiety, opierając je o swoje ramiona. Pozycje zachowali wyprostowane, jak należy w wojsku. Razak bardzo pilnował dyscypliny wśród swojej armii.
Nadjeżdżała dorożka, powoli. Armand wyrównał z nią tempo, aby przemknąć obok strażników będąc zasłoniętym przez powóz. Jeszcze kilka kroków i będzie mógł odbić na bok. W końcu skręcił, wychodząc zza pojazdu. Obejrzał się przez ramię, aby sprawdzić, czy nikt nie spoglądał nań z podejrzeniem.
- Szlag - zaklął.
Jeden z żołnierzy patrzył wprost na niego. Dolorem powoli odwrócił od niego wzrok, by nie zaniepokoić mężczyzny. Westchnął głośno z ulgą. Udało się, strażnik pozostał na miejscu. Młodzieniec znalazł się tam, gdzie zmierzał.
Wokół nadal było spore zamieszanie. Ów uliczka wypełniona była targowiskami. Było tu dość głośno. Każdy sprzedawca wykrzykiwał różne gnomy, które rzekomo miały zachęcić do kupna jego towaru.
Armand bezpardonowo przedzierał się między ludźmi. Nie miał czasu, by wdać się w dyskusje, jakie często wymuszają na ludziach handlarze. Zaczepiali kogoś na ulicy i wypytywali o różne rzeczy. Z toku kilku pytań bezbłędnie ustalali, jaki towar najłatwiej będzie danej osobie wepchnąć i sprzedać. Uwagę młodzieńca zwrócił pewien karłowaty straganiarz z bródką. Szarpał za ramię kobietę, która odmawiała mu kupna jakiejś rzeczy. Przeklęty honor nie pozwolił Armandowi nie zareagować. Zbliżył się do handlarza, kładąc mu dłoń na ramieniu. Kiedy starszy pan spojrzał mu w oczy, ten wymierzył silny cios pięścią w jego skroń. Mężczyzna gwałtownie odstąpił kilka kroków i upadł na własny stragan, niszcząc go. Kobieta krzyknęła przestraszona. Natychmiast zebrał się krąg gapiów, którzy otoczyli młodzieńca.
Armand niemal od razu opuścił twarz. Na nic. Któreś z ludzi rozpoznało go. Nagroda za jego głowę była olbrzymia, toteż niemalże od razu rzucono się ku niemu.
W powietrze wzbił się kurz z ulicy. Napastnicy okładali każdego nawzajem, byleby tylko nikt nie odebrał im szansy na pieniądze. Bogom dzięki, że Armand był całkiem dobry w walkach na pięści. Nim kto jeszcze spostrzegł, wyrwał się stamtąd i zbiegł. Natychmiast rzucono się za nim w pogoń. Biegł, odpychając na bok każdego, kto stanął mu na drodze, lecz im dalej w las, tym więcej drzew. Im więcej uwagi przyciągał, tym więcej osób próbowało go złapać.
Zabójca kierował się w coraz to ciaśniejsze uliczki. Agresorzy wciąż i wciąż deptali mu po piętach. Z kondycją młodzieńca co prawda nie było źle, lecz z pewnością nie była wyrobiona do biegów na wyczerpanie. Zmęczenie powoli zaczynało brać górę, a w pogoń rzucało się coraz to więcej ludzi rozpoznających twarz Armanda. Jeśli ich policzyć, pewno było ich półtora tuzina.
Młodzieniec miał już dość. Już miał zwolnić, kiedy zdało mu się, że głośne krzyki za jego plecami wraz ustały. Po dłuższej chwili ciszy spojrzał za siebie. Wszystko wokół znów wypłowiało z kolorów. Jak zaklęci w kamień mężczyźni rządni nagrody za Armanda przestali się poruszać. Dolorem skądś pamiętał ten stan. Tak samo czuł się we śnie.
Uliczka, w której był teraz była bardzo ciasna. Przeciętny mężczyzna, wystawiając ramiona na boki dotknąłby ścian po obu stronach. Dezorientacja zabójcy była uzasadniona. Czyżby nadal śnił?
- Czyżbyś miał kłopoty? - dosłyszał głos za plecami. Znał go, to znów ten chłopiec, którego także już spotkał na balu w objęciach Morfeusza. Armand zwrócił się do niego twarzą. Nie odpowiedział, bo nie był pewien, co ma myśleć. Wciąż nie odróżniał czy śni, czy też jest jednak na jawie. Zjawa pokręciła głową z dezaprobatą. Był to chłopiec nie starszy niż Lydia. Nie można było ocenić ani jego cery, ani koloru włosów. W tym świecie wszystko było jakby bezbarwne.
- Czyżbyś potrzebował pomocy? - powtórzono pytanie, inaczej je tylko formułując. Głos zjawy był niebywale łagodny i delikatny, choć donośny w pustce dźwięku. Młody mężczyzna nie do końca wiedział, co ma zrobić.
- Tak... - zawahał się, lecz po chwili nabrał hartu ducha - Trochę - odpowiedział.  - Najwyraźniej mam kłopoty i potrzebuję pomocy.
Dziecko zaśmiało się na usłyszaną odpowiedź. Ów śmiech zdawał się wynikać z podekscytowania, którego pełen był maluch, lecz po chwili znacznie spoważniał. Wyprostował się, ręce splótł za plecami i z uniesioną głową oznajmił.
 - Nie zrobię jednak tego za darmo.
Powaga chłopca mogła być komiczna, jednak nie rozbawiła Dolorema, który był co najmniej skołowany. Skupił się na moment i jakby odrzucił abstrakcję otaczającego świata.
 - Oddam tyle, ile będzie się należało, jeśli powiesz, o jakiej stawce mówimy.
 - Chodź za mną - powiedział chłopiec, niemalże natychmiast znikając za jednym z zakrętów.
Armand postanowił poddać się tej dziwnej wizji i od razu pobiegł za nim, nie wypowiadając ani słowa. Za każdym razem, gdy dobiegał już do końca drogi, na którym znikała tajemnicza postać, widział tylko cień na końcu następnej.
Pogoń w ciasnych zakamarkach miasta trwała jakiś czas, a zabójca nie poznawał dróg przebytej trasy. Zupełnie jej nie znał, a zdawało się, że jest ich niebywale wiele. Zdziwił się tym bardzo, lecz miał na względzie fakt, że śnił. Przynajmniej tak myślał.
Nie męczył się wcale, mimo że mijał kolejne zawiłości. Raz po raz przyspieszał, aby nie zgubić małej zjawy. Właśnie miał wykonać ostatnią szarżę, kiedy został zmuszony do gwałtownego zatrzymania się. Ledwo złapał równowagę, aby nie wpaść na chłopca, który niespodziewanie stanął w miejscu. Stali na kamiennym balkonie, na który wiodła nieznana droga. Przed nimi rozpostarł się widok na Falcon Turris. Miasto-widmo było zupełnie puste, więc jasnowłosy nie obawiał się rozpoznania. Najwyraźniej znaleźli się na jednej z dzielnic, z której niebywale dobrze widać było cały zamek.
- Za niedługo odbędzie się następny bal - powiedział chłopiec. - Żałobny.
Armand spojrzał na najpiękniejszy konstrukt w mieście.
- Owszem - odpowiedział.
Chłopiec milczał chwilę, jednak potem nabrał powietrza do płuc i wydał je z siebie w postaci głośnego westchnięcia, którym uprzedził pytanie.
- Czy wiesz, skąd przybędą pierwsi żałobnicy?
Dolorem musiał się na moment zastanowić. W Borumie obowiązywał nietypowy, choć zrozumiały system. Na jego mocy pierwszeństwo do uroczystości takich jak bal żałobny sąsiednich krain przypada na największy terytorialnie kraj. Stolica zostaje przygotowana na przybycie głów państwa, którzy przybywają z kondolencjami i wyrazami zadumy.
- Z Renji - powiedział.
- Antonius Razak nienawidzi Renji - stwierdził chłopiec.
- Pożąda terytorium - tłumaczył młody mężczyzna. - Uważa, że ze swoim wojskiem będzie w stanie podbić całą krainę należącą do Renków.
- Jedyny, który trzymał go na uwięzi leży teraz w grobie, nad który przybędą lać łzy przywódcy Renków.
- Lydia Gryffin również mu tego zabrania - powiedział Armand, lecz ton mowy chłopca go zaniepokoił.
- Ona nie będzie w stanie ich zatrzymać.
Armand spojrzał na rozmówcę wyraźnie zdenerwowany. Nie rozumiał, czy też nie chciał rozumieć słów, które usłyszał. Rozmawia przecież z dzieckiem.
- Obawiam się, że nie pojmuję - przyznał w odpowiedzi.
Chłopiec znów pokręcił głową. Westchnął po raz kolejny.
- Spójrz - polecono mężczyźnie.
Wskazano mu okrągły plac przed zamkiem. To ten sam, na którym Dolorem znalazł się przed balem i na którym zamordowano Martsyna. Klęczało tam w rzędzie około tuzina mężczyzn w mundurach. To bardzo możni ludzie, kobiety w złotych sukniach, mężczyźni w charakterystycznych mundurach. Nie byli z Borumy. To haft i zdobienia charakterystyczne dla Renków. Do głowy każdego z nich przykładał broń jeden żołdak z zamkowej straży Falconu. Armand przyjrzał się scenie z niemałą trwogą. Stały tam również dwie ciemne postaci, które bardzo dobrze znał. Antonius Razak, który osobiście pilnuje egzekucji oraz Arthur Winslet.
- Trucizna zadziałała po raz drugi - oznajmiło dziecko, a kiedy ostatnie słowo wyszło z jego gardła, naciśnięto spusty.
Martwe ciała opadły, krew oznaczyła ziemię szkarłatem, a huk strzału przeszył umysł Dolorema. Był niewyobrażalnie głośny i pozostawił w jego głowie głośny pisk. Mężczyzna zachwiał się, zamknął oczy i potarł skronie. Kiedy oprzytomniał, świat wrócił do normalności. Ludzie znów zalali ulice miasta, znów wrócił gwar i hałas. Był z dala od goniącej go niedawno zgrai.
Znów spojrzał na Falcon Turris. Na niskich murach osadzono muszkieterów, zaś pod bramami stała straż. Ogrody były puste, a żelazne okiennice zamknięte. Do środka może wejść tylko garstka ludzi ze specjalną pieczęcią, która ich wyróżniała.
Armand przez jeszcze kilka chwil zastanawiał się, czego był świadkiem. Zastanawiał się, skąd wziął się ów tajemniczy dzieciak. I dlaczego na domiar tego przedstawił mu tę wizję? Zastanowienie i odrobina rozumnego myślenia pozwoliła dojrzeć mu możliwe skutki. Zabicie Renków z pewnością ułatwi Antoniusowi przejęcie władzy nad Renją, jednak jawny mord pozbawi go stanowiska protektora. Najpewniej sam przypłaciłby to życiem.
Armand zastanawiał się czy wizje są prawdziwym doznaniem, a nie tylko wyimaginowanym urojeniem. Razak uknuł spisek, w który również i Winslet był zamieszany. Nie bez powodu wyróżniano niektóre postaci ciemnymi barwami, których na ogół tam brak.
Słońce zachodziło, zbliżał się wieczór. To dobra pora, by wybrać się w końcu do swojej kryjówki. Ruch na ulicach był zdecydowanie mniejszy, toteż pozycje wojskowych będą lepiej widoczne. Dzięki niewytłumaczalnemu zdarzeniu Dolorem oszczędził wiele drogi. Nie mówiąc już o tym, że uciekł pogoni.
Zastanawiały go te wizje. Był to stan bardziej duchowy, niż cielesny, lecz wraz z duchem przemieściło się przecież i jego ciało. Stało się ono czymś jakby niematerialnym i podróżowało wraz z mentalnością Armanda. Być może brzmiało to jak bajka, choć tak to właśnie postrzegał jasnowłosy. Nie potrafił wyjaśnić w żaden racjonalny sposób zjawiska, jakiego był bezpośrednim uczestnikiem. Czuł się bardzo nieswojo. Zawsze wpajano mu, że wszelkie religie to bujda, oświecenia to opowiastki szaleńców, a duchy to zwidy obłąkanych, którym nie powiodło się w życiu i oszaleli. Mówiono mu, że nie istnieją żadne światy poza światem, w jakim przyszło im żyć. Nie miał przecież żadnych dowodów na to, iż przedstawione mu sceny są prawdopodobne. Mimo tego, że dotychczas ciężko stąpał po ziemi, coś wewnątrz mówiło mu teraz, że istnieje coś więcej, po drugiej stronie jego mentalności. Przecież był człowiekiem pełnym logiki, nie szalonej wyobraźni. Z pewnością nie potrafiłby wymarzyć tak zawiłej intrygi, a następnie w nią samemu uwierzyć. Takie myślenie wystarczało mu, by zaufać tajemniczemu chłopcu.
Złota tarcza słońca chowała się daleko na horyzoncie. Miasto cichło, tłumy niknęły. Chłód nadchodzącej nocy napotykał już niemal puste ulice, zaglądając jedynie do okien domów, gdzie wtargnąć nie potrafił. Niektóre fabryki jednak nadal pracowały, zagłuszając wszechobecną ciszę rumorem pracy maszyn parowych. Gdzieniegdzie słychać rżenie uwiązanych koni, które za dnia ciągają powozy po całym mieście, a czasem nawet w dalekie podróże poza nie.
Miasto nocą było intrygujące. Pełne tajemnicy i mroku, lecz i swoistego piękna. Jasna łuna księżyca odbijała się od szklistych płytek na dachach, którymi wieńczono barwne kamienice. Nocna rosa lśniła w blasku luny. Mroźny klimat Borumy był po zmierzchu niezaprzeczalnie odczuwalny. Co prawda opady śniegów nie były zbyt częste, jednak kiedy występowały, mróz nie pozwalał im stopnieć, przez co pokrywały miasto miesiącami. Być może miejscowi nie odczuwają już niskich temperatur tak jak cudzoziemcy.
Dzielnica, w której znajdował się teraz Armand była strasznie opustoszała. Wiązało się to z pewną historią.
Otóż wiele wieków wcześniej, kiedy Falcon był jeszcze osadą, ziemię, na której stoi dzielnica posiadał pewien biedny człowiek. Z czasem małe sioło stawało się miastem, zaczęto budować piękne kamienice. Wkrótce potem powstał Falcon Turris, a pod nim port. Uznano, że człowiek, do którego należała ziemia pod wspomnianą dzielnicą, nie żyje. Zbudowano tam zatem rząd nowych kamienic. Okazało się jednak, iż właściciel tejże ziemi przekazał ją pewnemu zadziornemu szlachcicowi z niewyjaśnionych pobudek. Był to człowiek tak nieprzyjemny, że przybył do Falconu tylko po to, aby odebrać należytą ziemię. Ówczesny cesarz nie mógł zrobić nic innego, jak tylko zgodzić się na oddanie terenu. Następnie człowiek ten zniknął, a dzielnica z czasem poczęła niszczeć na mrozach. Raz do jakiegoś czasu przybywał tylko jakiś posłannik ów rodziny szlacheckiej, aby sprawdzić, czy nikt nie narusza ziem rodu. Trwało to wiele, wiele lat. Pewnego razu do Falconu przybył następny wysłannik. Okazało się, że przekazano mu dokumenty własności ziemi. Tak, jak zmienił się jej właściciel, tak i cesarz miał swego następcę. Był to sprytny władca. Założył się z ówczesnym posiadaczem rejonu o ową dzielnicę. Nie wiadomo, jak wyglądał zakład, lecz wygrał go cesarz. Wreszcie grunt wrócił pod przynależność miasta. Czas, zaniedbanie i mróz zrobił jednak swoje. Budynki przestały nadawać się do użytku, bowiem nikt o nie nie dbał, toteż ich mury popękały. Teraz jedna z tamtejszych ruin skrywała w sobie kryjówkę, w jakiej bywał Dolorem. Nikt tam nie zaglądał, ponieważ nie było tam czego szukać. Nawet szabrownicy i złodzieje się tam nie pojawiają. Mają dość miejsca w zalanej dzielnicy, gdzie nie sięgają patrole Razaka. Przynajmniej nie tak często, jak tutaj.
Kryjówka Armanda znajdowała się na strychu niedoszłej karczmy. Wszedł do środka, minął salę główną i znalazł się na klatce schodowej. Na wyższych piętrach było kilka pokoi do planowanego wynajęcia.
Finisz już niedaleko - drugie piętro, trzecie drzwi po lewej. Armand westchnął cicho, czuł pewien niepokój. Broń, która służyła protektorom, teraz ma posłużyć przeciwko nim samym.
Nie był pewien, czy chce to zrobić. Zawahał się na moment. Poczuł silne rozdarcie w sercu. Przysięgał wieczną ochronę krajowi i posłuszeństwo jego władcom. Jeśli ich zabije, złamie obowiązek służby, a jeśli odejdzie, odmówi ochrony krajowi, który uwolnił go od starodawnego życia w Renji. Dla honoru Armanda oba te obowiązki były święte, nieważne, jak nieprawi byliby jego przełożeni.
Zalał go zimny pot. Wytarł czoło z kropel. Dopiero teraz zrozumiał, jak wielkie jest przestępstwo, w które wrabia go Razak. Ucieczka nie rozwiąże problemów. Jeśli ktoś go rozpozna, zostanie stracony, nieważne w jakim kraju na kontynencie się znajdzie. Chwila zamyślenia przyniosła przyjemny chłód, który nastąpił wraz z nocą i wtargnął przez nieszczelne okna i dach kamienicy.
Dolorem poczuł, że nie jest sam w pomieszczeniu.
 - Czego znów chcesz? - zapytał z nieprzyjemną dla ucha tonacją. To zrozumiałe, iż ten moment nie był najlepszy na towarzystwo. Młodego zabójcę znów męczyła myśl, że oszalał, jednak równie szybko, jak się pojawiła, tak szybko też zniknęła.
 - Przyszedłem po należytą zapłatę - brzmiała odpowiedź.
 - Co ktoś taki jak ja może ci dać, duchu?
Chłopiec nie odpowiedział od razu, stał wyprostowany gdzieś w drzwiach. Najbliższe mu otoczenie traciło kolor. Zupełnie jakby jawa była teraz połączona z wyblakłym snem. Przybyła znów zjawa z zupełną powagą odpowiedziała.
 - Zaprzysięgnij mi służbę.
Armand myślał, iż zmylił go słuch. Poprosił, aby powtórzono mu te słowa, a chłopiec powtórzył kolejno każde z trzech wypowiedzianych fraz. Zabójca uznał tę prośbę za kpinę, lecz nim cokolwiek powiedział, chłopiec wyciągnął w jego kierunku zwitek welinu. Z niedowierzaniem odebrał welin w znakomitym stanie i go rozwinął. Chłopiec uważnie przyglądał się rozmówcy.
Na środku, starannym pismem umieszczono słowo "iusiurandum". Tym tytułem mianowane były tylko najważniejsze cyrografy w kraju, które ważne są całe życie. Poniżej widniało pięć starodawnych runów, których znaczenia Armand nawet nie miał prawa znać. Jego uwagę przykuła potem dolna część dokumentu. To miejsce wyznaczone na podpis, lecz nad nim zamieszczono krótki dopisek, Animam debeo.
 - Co to znaczy? - zaciekawiony cyrografem zabójca zapytał. Identyczną frazę widział na podpisanej przysiędze, jaką składał, kiedy mianowano go elitarnym zabójcą.
 - To zwieńczenie powyższych postanowień - oznajmił duch.
 - Znaczy tych znaków? - dociekał dalej.
 - Każdy z nich to droga do potężnej mocy, która zadziała, gdy się podpiszesz. Dokładne brzmienie tych runów znam tylko ja.
 - Jak mam więc zgodzić się, jeśli nie mogę zrozumieć na co?
To było trafne pytanie, lecz duch i na nie miał wyjaśnienie.
 - Mogę powiedzieć, jakie są ogólne założenia, lecz ich tłumaczenia nie usłyszysz. Nie zrozumiesz go bowiem, bo jest zapisane w mowie, którą posługuje się świat, której brzmienie jest wieczną tajemnicą dla ludzi. - Armand słuchał uważnie. - Pierwszy run to przysięga wiecznej służby. Póki żyjesz, będziesz robić, co będzie konieczne. Drugi oznacza, że będziesz gotów poświęcić wszystko, bez wyjątków. Trzeci to obietnica, iż dam ci coś bardzo cennego, do czego dostępu nie ma żaden człowiek od momentu swego powstania.
Ta informacja zaciekawiła Armanda.
 - O jakim podarunku mówisz? - zapytał.
Chłopiec przeniósł wzrok na welin.
 - Jest również zawarty czwarty run, mówiący, iż powiedzieć ci mogę dopiero, gdy dar zostanie wręczony. Czyli po podpisaniu, rzecz jasna.
Armand przytaknął jedynie, rozumiejąc słowa.
 - Czwarty napisano, by dać ci dwie drogi do zerwania cyrografu - kontynuował duch. - Te dwie drogi to śmierć lub zwolnienie ze służby.
 - To dość... trwała obietnica - zauważył Armand.
 - Owszem - potwierdzono.
 - A piąty?
 - To klucz do obietnicy, którą daje ci trzeci znak.
Armand nie potrzebował wiedzieć już więcej o runach. Wskazał jednak na widziany wcześniej napis na dole dokumentu.
 - Ten sam dopisek widniał na cyrografie wiecznej służby Regentom, który podpisał żem z wiadomej przyczyny, lecz nie wyjaśniono mi, co znaczy.
 - Animam debeo to ostatnie postanowienie traktatu. Podpisując dokument oświadczasz, że łamiąc go zostaniesz uśmiercony. Twoja dusza jest na zawsze powiązana z tym traktatem i niełatwo można ją oddzielić.
Tu Dolorem na moment zamilkł. Potrzebował dłuższej chwili, by wreszcie się odezwać.
 - Nie mogę go zatem podpisać.
 - Uzasadnij - polecił duch.
 - Podpisując Iusiurandum zabójcy powiązałem duszę z nim, a drugiej nie posiadam - oświadczył młodzieniec. Co prawda nie wierzył w żadnego boga, lecz ostrożność nie pozwalała mu ryzykować.
 - To oznacza, że to iusiurandum musisz podpisać krwią. Znaczenie poprzedniego zostanie zniwelowane, a ty będziesz wolny od służby Regentom.
Młodzieniec rozumiał, co potwierdził kiwnięciem głową. Za oknem zapadła już zupełna noc i ciemność powinna zalać pomieszczenie. Tak się jednak nie stało, gdyż odrobinę jasności dawała świeca stojąca na stoliku obok. Dolorem jednak nie pamiętał, by takową zapalał.
Tym razem nie zapadła chwila milczenia, jakiej można by się spodziewać po, zazwyczaj dokładnie zastanawiającym się nad wszystkim, Armandzie.
 - Nie zgadzam się - powiedział stanowczo.
 - Więc wybierasz śmierć? - zapytała zjawa.
 - Nie możesz mnie uśmiercić, duchu - odpowiedział zabójca z chytrym uśmiechem. Myślał, że wykiwał ducha, lecz srogo się mylił.
 - Powiedziałeś "oddam tyle, ile się będzie należało". Uratowałem ci życie, więc i życie w zamian jesteś mi winien. - Uśmiech Armanda natychmiast stał się wspomnieniem. - Możesz podpisać cyrograf lub spłacić dług w powyższy sposób.
Przyparty do muru Armand zaklął cicho.
 - Skąd mam pewność, że ten dokument i ty w ogóle jesteście prawdziwi?
 - Jeśli go podpiszesz, a ja nie jestem prawdziwy, to zupełnie nic się nie stanie, nieprawdaż? - odpowiedział.
 - Dobrze, lecz w takim razie skąd mogę mieć pewność, że nie przypłacę podpisania tego dokumentu śmiercią poprzez złamanie dawnej przysięgi?
Chłopiec uśmiechnął się szeroko i odpowiedział od razu.
 - Jeśli pragnąłbym twej śmierci, to co dałoby mi ratowanie cię, kiedy uciekałeś?
To wbiło ostatni gwóźdź do trumny, w której już leżał Armand.
 - Do czego jestem ci potrzebny, duchu? - zapytał ostatecznie i nakłuł opuszek palca nożem, i przyłożył go do welinu. Zastanawiał się, dlaczego godzi się na to szaleństwo.
 - Wpierw podpisz - brzmiała usłyszana odpowiedź.
Kiedy ostatnia linia nazwiska została naniesiona na papier welin został zwinięty.
 - To wszystko. Teraz przygotuj się i odpocznij tu - polecono Armandowi.
 - A co z tobą?
 - Przybędę nim się obejrzysz i powiem, co masz czynić, lecz teraz zbierz siły - zabrzmiały ostatnie słowa, po czym to duch zniknął bez śladu.
Jasnowłosy został teraz sam. Należało się przyszykować, toteż właśnie tym się zajął. Otworzył starą szafę, która stała gdzieś przy ścianie. Była pusta, ale nie dla Armanda. Wprawne oko mogłoby dojrzeć maleńką szczelinę w podłodze mebla, gdzie mieścił się zaledwie jeden palec. Wystarczyło podważyć drewnianą płytę, a otworem stanął ukryty schowek. Leżały tam specjalnie, równo złożone ubrania. Szary, długi frak z kapturem, luźne spodnie, wkładane w wysokie buty na miękkiej podeszwie, biała koszula i skórzane półrękawice. Stało tam również pęknięte lustro, w które przypadkiem zajrzał, kiedy sięgał po pistolet.
Przyjrzał się sobie. Nie poznawał osoby w odbiciu, zupełnie jakby był nie tym człowiekiem, za jakiego się uważał. Czuł się jak wygnaniec, potępieniec, a jednak obarczony wielkim brzemieniem. Dopiero teraz naszła go myśl, że działa po omacku. Nawet nie był pewny, co chciał teraz zrobić. Poczuł się zmęczony i bezradny. Opadł na kupkę szmat na ziemi. Jeszcze blask księżyca nie rozjaśnił na dobre pomieszczenia, a Dolorem spał.

A jego snów jeszcze nie koniec.

8 komentarzy:

  1. ty to masz talent

    OdpowiedzUsuń
  2. Jednak się doczekałam :).

    Początek troszkę ciężki. Miałam wrażenie, że nie bardzo wiedziałeś, jak zacząć ten rozdział. Wszystko nabrało tępa i lekkości w momencie pościgu. Od tej chwili czytało się bardzo dobrze.
    Motyw "snów na jawie" bardzo mi się podoba. Intrygująca postać chłopca nadaje ciekawego charakteru całej historii. Chętnie dowiem się na jego temat czegoś więcej. Jakiż to świat niedostępny dla ludzi stworzyłeś w swojej głowie i opowiadaniu?
    Podoba mi się również, że twój bohater jest bardzo ludzki. Czuje się skołowany, zrezygnowany, nie wie co zrobić w tak trudnej sytuacji. Nie budzi się z rozwiązaniem w głowie, a pod nogami nie plączą mu się wskazówki. Za pomoc również musiał zapłacić i to jak wysoką cenę.
    Zasada stara jak świat - życie za życie. Surowe zasady u Ciebie panują.

    Jedną z cech Twojego opowiadania, która tak mnie urzekła, to te opisy. Są naprawdę zachwycające. Facetom to jakoś lepiej wychodzi. :/ Ech...

    Zastanawia mnie tylko, czy sztywny ton wypowiedzi chłopca-ducha był zamierzony. Fragmenty dialogu należące do Dolorema były bardziej naturalne.

    Cieszę się, że jednak nie zrezygnowałeś. Jeśli pisanie sprawia Ci przyjemność, to z tego nie rezygnuj, a tym bardziej, że masz do tego talent.

    Ok, dość marudzenia. Na następny rozdział również będę czekać :).

    Pozdrawiam, Agata.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Twoje komentarze zawsze dają mi najwięcej motywacji. Następny rozdział jest już gotowy, czeka tylko na ewentualne poprawki, które wprowadza moja przyjaciółka.

      Jeszcze raz dzięki.
      //Tomek

      Usuń
    2. Cieszę się z tego powodu. Byłaby to wielka szkoda gdybyś zrezygnował. Twoje opowiadanie jest dla mnie sporą inspiracją, dużo muszę popracować nad swoim opowiadaniem.

      Ale na pytanie mi nie odpowiedziałeś :p. Choć może, nie postawiłam go jasno.

      W każdym razie, cieszę się, że następny rozdział jest gotowy.

      Oczywiście, życzę weny na kolejne.
      Agata

      Usuń
    3. Odpowiedziałbym, ale wtedy mogłabyś zacząć podejrzewać, kim jest ten chłopiec.

      Usuń
    4. W takim razie, brak odpowiedzi jest jak najbardziej uzasadniony. Pomysł na taką postać jest, skądinąd, bardzo ciekawy. Po wcześniejszych rozdziałach spodziewałam się czegoś innego.

      Ach, miałam nie marudzić...

      Usuń
  3. piszesz zajebiste opowiadania ^^ ! / Donia z aska ^^ :D

    OdpowiedzUsuń