Historia Armanda Dolorema, zabójcy pracującego dla rady regenckiej zastępującej nieletnią cesarzową. Zostaje wciągnięty w zdarzenia, których skutki są nieprzewidywalne dla nikogo, nawet dla pradawnej mocy, która stworzyła świat.

Jeśli przeczytasz, to zostaw w ślad w księdze poniżej:

Obserwujący:

sobota, 28 września 2013

Rozdział V

To był pamiętny dzień, bardzo ważny dla Armanda. Jeszcze niedawno zwyczajny, barbarzyński chłopiec, a od niedawna nauczyciel łowów i Savoir Vivre samej cesarzowej i wykwintny zamkowy kuśnierz. Słyszał już kilka słów od Martsyna, iż szykuje się dla niego pewnego rodzaju zaszczytny tytuł, choć Aristow za nic nie chciał powiedzieć nic więcej. Dlaczego pamięty? Niewyparzony język protektora palnął, że ów tytuł ma zostać nadany mu tego wieczoru.
Jednak do wieczoru daleko, jako że niespełna kilku minut temu słońce wyłoniło się zza horyzontu. To były jeszcze czasy, kiedy Lydia traktowała młodego Dolorema jak swego rodzonego brata, którego nigdy nie miała. Nie było jej więc w niesmaku poranne wpadanie do kwatery nauczyciela i brutalne wyciąganie go z łóżka.
 - Armandzie! - krzyczała, szarpiąc go i potrząsając, by się obudził.
Co prawda nie spał, choć udawanie kamiennego snu bardzo drażniło cesarzową, co znowu satysfakcjonowało Dolorema. Przewrócił się tylko na drugi bok z głośnym pomrukiem niezadowolenia.
Zachowanie Lydii było uzasadnione, przecież obiecano jej dziś wybranie się do miasta na jej pierwsze, samodzielne zakupy! Co w tym nadzwyczajnego? Cesarzowa nie mogła opuszczać wyznaczonego terenu Falcon Turris bez zgody i opieki, tak dbano o jej bezpieczeństwo. Opuszczenie zamku było więc bardzo ekscytujące, a dziś pierwszy raz ma wybrać się na targ. Armand obiecał jej pokazać, jak takowy wygląda. Ostatnim razem widziała prawdziwe targowisko, kiedy zabierał ją na nie jej ojciec, co jednak często się nie zdarzało.
 - No wstawaj, już słońce świeci, śniadanie zaraz podane! - krzyczała dalej, coraz energiczniej potrząsając ciałem jasnowłosego. - To niegrzeczne, by się spóźnić, sam tak przecież mówiłeś...
Wtedy mężczyzna znacząco zachrapał, wciąż udając głęboki sen. To było jak dolanie oliwy do ognia. Dziewczynka rozzłościła się strasznie, zaczerwieniła na twarzy i nadęła policzki. Wskoczyła na łóżko śpiącego i zaczęła po nim skakać.
Tego się Armand nie spodziewał, a nieprzygotowany na taki ruch zerwał się gwałtownie.
 - Dobrze, już! Spokojnie - błagał.
Lydia uśmiechnęła się szeroko zadowolona, zaprzestając działania i wygodnie siadając na brzuchu nauczyciela.
 - Pamiętasz, co dziś za dzień?
Lord udał, że się nad tym zastanawia. Gniew rudowłosej znów zaczął się nasilać, co widać było po ponownym nadymaniu się.
 - Twój ślub? - zapytał.
 - Słucham...? - zdziwiła się.
Dolorem uśmiechnął się znacząco i zaśmiał pod nosem. Dopiero wtedy dotarł do dziewczynki sens żartu i odpowiedziała podobnym śmiechem, choć nieco głośniejszym.
 - Czy to nie za wcześnie, żeby wyjść z zamku? - zapytał w końcu.
 - Czy to nie za późno, żeby dalej spać? - brzmiała odpowiedź.
 - Już zgoda, wstaję - powiedział w końcu.
Dziewczynka dumnie zeszła na ziemię i wyprostowała się jak w wojsku. Armand uniósł się na łokciach i ziewnął.
 - Wstawać z łóżka, ale już! - rozkazała dziewczyna - Oficjalne polecenie cesarzowej!
Armand zerwał się gwałtownie, niemal spadając z łóżka.
 - Tak jest, panienko Gryffin! - zasalutował.
 - Przygotować się do wymarszu, raz, dwa!
 - Czy mogę się ubrać, panienko?
 - Byle migiem, widzimy się w jadalni za kilka chwil! - brzmiała odpowiedź dziecka.
Potem marszem opuściła kwaterę Armanda, zostawiając go samego. Uśmiechnął się nikle. Naprawdę polubił małą, rozwydrzoną dziewczynkę.
W jadalni czekało już śniadanie. Lydia, jako podopieczna Dolorema siedziała obok niego. W razie konieczności, mógł zwrócić uwagę na jej niewłaściwe zachowanie przy jedzeniu.
 - Panienko, spokojnie! - polecił.
Dziewczynka jadła na gwałt. Uwielbiała dni, kiedy mogła wyjść poza zamek.
 - Kiedy mi jest bardzo spieszno! - oznajmiła.
Nogi dziewczynki wciąż kołysały się na za wysokim krześle. Była naprawdę podekscytowana dzisiejszym dniem.
 - Przecież to tylko wyjście na targ, nic specjalnego - rzekł.
Dziewczynka rozgniewała się i nie zważając na pełne jedzenia usta powiedziała:
 - Może dla ciebie, Armandzie - potem szybko przełknęła porcję, niemal się krztusząc. - Ty możesz wyjść, kiedy chcesz, ja nie!
Zrobiło mu się niezręcznie. Nie chciał odpowiadać, żeby nie zrobić przykrości dziewczynce.
 - Wiesz przecież, że nigdzie nie pójdziecie, jeśli nam się tu udusisz, panienko - dopowiedział Aristow, widząc zakłopotanie Dolorema.
Dziewczynka opuściła głowę i uspokoiła się.
 - Słusznie, dziadku - przyznała.
Nigdy jeszcze nie zdarzyło się, aby Lydia nie posłuchała Martsyna. Był dla niej wzorem i autorytetem, naśladowała go pod każdym względem. To było dobre ze względu na to, że uczyła się od niego miłości do sztuki, ale były też niekorzyści. Kiedy protektor miał zły humor, jego zachowanie zostawiało wiele do życzenia, toteż trzymano dziewczynkę z dala od niego, by nie przejęła złych zwyczajów.
Wreszcie nastał ten czas. Przebrano Lydię w skromniejszą sukienkę, włosy związano rzemykiem i założono jej śliczny, ręcznie pleciony kapelusz. Armand również przybrał skromniejsze odzienie. Było to konieczne, by nikt nie poznał w nich szanownych mości.
Zamówiona dorożka czekała przed zamkiem. Falcon to ogromne miasto, toteż i targowisk było w nim przynajmniej kilka. Jazda trwała co najmniej pół godziny. Nim wyjechali, dostali listę przejętą od służących odpowiedzialnych za zaopatrzenie. Lydia będzie musiała dokonać kilku zakupów.
Na liście widniały pozycje takie jak: 2 łokcie dzianiny, 4 kwarty wełny, 2 funty soli, kwartę koziego mleka, pół tuzina kurzych jaj oraz wybrany owoc na deser dla cesarzowej.
Pod czujnym okiem Armanda, Lydia miała za zadanie poszukać na targu odpowiednich pozycji z listy i porównać ceny, by kupić jak najtaniej. Ponadto polecono jej również, by z pomocą nauczyciela spróbowała negocjować niższą stawkę. To trudne zadanie dla takiej dziewczynki, jednak jej ambicje i zapał powinny wystarczyć.
Maszyny parowe ułatwiały znacznie wyrób tkanin, więc znalezienie targowiska pełnego dzianiny nie było wymagające. Dziewczynka podchodziła od straganu do straganu i pytała o cenę. Ostatecznie powróciła do pierwszego znalezionego, gdzie cena była najniższa. Za 2 łokcie filcu zażądano jedynie 24 cupry*, lecz dziewczynka uznała, że to zbyt wysoka cena.
 - Nie dam więcej niż 15 curpów - oznajmiła.
Sprzedawca zdenerwował się, co zaniepokoiło opiekuna rudowłosej. Chyba żąda zbyt wielkiej zniżki.
 - Toż to kpina, niewdzięczny chłystku! - krzyknął brodaty pan w straganie.
 - Rozkazuję ci zniżyć cenę do 15 cuprów! - odkrzyknęła Lydia, wyciągając drobną rączkę przed siebie i wymachując palcem przed twarzą sprzedawcy.
Rozwścieczony rozkazem dziecka mężczyzna chwycił ją i ścisnął mocno jej rękę. Dziewczynka krzyknęła, jednak nim sprzedawca wymierzył jej karę, wkroczył Armand.
 - Zabierz pan tę gówniarę sprzed moich oczu, bo wyjdę z siebie - groził.
 - Przepraszam pana najmocniej - uspokajał sprzedawcę Dolorem.
Dziewczynka zdążyła się już rozpłakać. Jej opiekun zabrał ją gdzieś na ubocze i kucnął obok niej.
 - Boli cię? - spytał.
 - Wystraszyłam się... - przyznała, zasłaniając buzię rączkami.
Młodzieniec przytulił ją do siebie.
 - Chciałaś dobrze, to moja wina. - Dziewczynka zaszlochała kilka razy. - Już dobrze? - upewnił się.
Lydia oznajmiła, że nie, poprzez kiwnięcie głową. Armand wytarł jej łzy chusteczką i uśmiechnął do niej, na co zareagowała podobnym uśmiechem.
 - Posłuchaj, nie można żądać tak mało.
 - Nie wiedziałam... - odpowiedziała.
 - Wiem, wiem, nie powiedziałem ci o tym wcześniej - przyznał. - Chodź, pokażę ci, jak to się robi.
Oboje wstali i odeszli stamtąd, przecież nie pójdą teraz do tego samego kupca. Niewiele dalej stał następny stragan pełen tkanin. Dolorem miał jeszcze kilka pouczeń dla dziewczynki, nim podeszli do kupca.
 - Posłuchaj uważnie - polecił. - Tutaj kupiec to kobieta, widzisz?
 - Yhm - odpowiedziała i pokiwała głową.
 - Jeśli chcesz się korzystnie targować, musisz pokazać sprzedawcy wszystkie swoje wdzięki. Kiedy kupiec zacznie się skupiać na tobie zamiast myśleniu nad sprzedażą, na pewno spuści nieco cenę.
Dla małej cesarzowej było to bardzo dziwne. Przyzwyczajono ją, że tak, jak ona chce, tak będzie. To była dla niej cenna lekcja. Okazuje się, że po drugiej stronie murów istnieje zupełnie inny świat, gdzie nie ma mowy o żądaniach. Bardzo uważnie przyglądała się swojemu opiekunowi.
Armand przywitał się grzecznie i serdecznie uśmiechnął, co straganiarka odwzajemniła, rozpogadzając się. Była młoda i bardzo ładna. Nosiła zadbane, długie do pasa kruczoczarne włosy.
 - Potrzebujemy nieco dobrej jakości materiału - powiedział. - Znajdę tu taki?
Sprzedawczyni uśmiechnęła się przekonująco i wyciągnęła ręce na boki, prezentując swój dobytek.
 - Absolutnie wszystko, co sprzedaję jest godne pozazdroszczenia.
 - Mam ze sobą taką małą przyjaciółkę - powiedział, wskazując ręką na Lydię.
Zawstydzona dziewczynka przybliżyła się do Armanda, który objął ją ramieniem. - Bardzo źle sypia - skłamał. - Szukam delikatnej tkaniny, z której uszyjemy poduszkę dla jej delikatnej główki.
Dziewczynce było bardzo głupio i tylko uśmiechnęła się niezręcznie. Jej białe ząbki wprawiły w zachwyt sprzedawczynię.
 - Taka bidulka z pewnością zasługuje na spokojne i kolorowe sny, prawda? - zapytała, gładząc dziecko po policzku. Chyba naprawdę uwierzyła w tę bajkę.
 - W zupełności się zgadzam - odpowiedział.
 - Jaką poduszkę życzy sobie ta księżniczka?
Lydia od razu wskazała materiał, który ją zainteresował. Był droższy od poprzedniego, jednak o wiele lepszej jakości.
 - Potrzebujemy dwóch łokci - oznajmiła.
 - To będzie kosztować 44 cupry - zakomunikowała straganiarka, odmierzając podaną długość materiału.
 - Co pani powie o 40 cuprach? - wtrącił Armand z szelmowskim uśmiechem.
 - Czy ja wiem...? - zawahała się kobieta.
W tym czasie Dolorem dyskretnie zerwał ze straganu z kwiatami obok gałązkę zimokwitnącego wrzośca i podarował ją przekupce.
 - Dla takiej kobiety jak pani delikatny kwiat, a dla takiej dziewczynki jak ta mała, delikatnta poduszka.
Sprzedawczyni zaczerwieniła się i uśmiechnęła zawstydzona.
 - Zgoda - brzmiała odpowiedź.
Armand ukłonił się nisko i podziękował serdecznie, a Lydia zabrała zwiniętą dzianinę.
Ledwie odeszli kawałek, kiedy Lydia wybuchła radosnym śmiechem.
 - To było genialne! - mówiła i podskakiwała w miejscu.
Jej opiekun uśmiechnął się szeroko, jednak rudowłosa dostrzegła, że i on zarumienił się po rozmowie ze straganiarką.
 - Spodobała ci się? - zapytała wprost.
Mężczyzna zawstydził się, choć nie dał tego po sobie poznać. Szybko pokazał dziewczynce listę dalszych pozycji do zakupienia.
 - Co mamy teraz? - zmienił temat.
 - Wełna, zakochańcu!

Nim spostrzegli, słońce zaczęło na niebie opadać. Południe już dawno mieli za sobą, dziewczynka więc zgłodniała.
 - Mamy wszystko? - zapytał Dolorem.
 - Chyba tak... - powiedziała żałośnie.
 - Coś nie tak?
 - Jestem głodna - wyznała.
Byli już co prawda w dorożce, jednak droga powrotna przy takim ruchu w mieście zajmie jeszcze trochę czasu. Armand polecił zatrzymanie dorożki.
 - Gdzie jeszcze idziemy? - zapytała zrezygnowana dziewczynka. - Mam już dość zakupów.
 - Zapewniam cię, że pomysł ci się spodoba.
Weszli do jednej z karczm. Powietrze przesycone było zapachem piwa i pieczonego mięsa. Po wyrazie, jaki miała mina Lydii, można rzec, że podejrzewa coś ciekawego.
 - Zjemy tutaj.
 - Naprawdę? - podekscytowała się dziewczynka.
Nigdy nie jadła w karczmie. Wszystkie dotychczasowe posiłki odbywały się w dostojnym towarzystwie i z pełnym zachowaniem Savoir Vivre. Tutaj nie było dostojnego towarzystwa, nie mówiąc nawet o dobrym zachowaniu.
 - Oczywiście - odpowiedział.
Armand bardzo lubił klimat takich miejsc. Przypominały mu dom, barbarzyńskie krainy, które od niedawna należą do Renji, kraju zjednoczonych plemion.
 - A jeśli Aristow się dowie? - zapytała.
Faktycznie, pomysł wprowadzenia dziewczynki do brudnej tawerny nie spodobałby się żadnemu z protektorów, szczególnie Martsynowi.
 - Przecież nie musi o tym wiedzieć - zapewniał ją. - A jeśli jakoś się dowie, to powiemy, iż to była część zajęć.
 - Rozumiem - powiedziała. - Coś jak poznawanie kultury miejskiej.
 - Dokładnie, sam bym tego lepiej nie ujął!
Lydia była dumna, że te słowa spodobały się jej nauczycielowi.
Mimo wszystko to miejsce było jeszcze całkiem przyjemne. Armand nieoficjalnie wolał spędzać czas w tawernach z dala od centrum miasta. Tutaj nikt nie wymiotował, nikt się nie bił i nie niszczył krzeseł, co często zdarzało się w dziurach na końcu miasta.
Dziewczynce ciekła ślinka. Tutaj powietrze jest przesycone zapachem pieczonego mięsa i ziemniaków, co jest zupełnie nowe dla cesarzowej. Na zamku bardziej czuć woń drogich perfum uczestników posiłków, których mieszanka odbierała apetyt i powodowała bóle głowy.
Wieczór zbliżał się nieuchronnie. Powrócili się oboje do Falcon Turris z przedmiotami kupionymi według listy, którą im sporządzono. Lydię czeka jutro nauka szycia, uszyje poduszkę, o której mówił na targu Armand, a jego samego spotkanie z protektorami. Udał się więc do swojej kwatery, by obmyć się z zapachu miasta i założyć bardziej wyszukany strój, jaki przystoi na spotkanie z radą regencką.
Do spotkania miało dojść na osobności. Nie miało być żadnych świadków ani niepotrzebnych mości wewnątrz pomieszczenia. Miało to być absolutnie nieuroczyste, prywatne spotkanie, na które zaproszono jedynie Armanda. To dość nietypowe okoliczności nadawania ważnego tytułu, jaki mu obiecano.
Wszedł do pomieszczenia. Natychmiast polecono mu zamknąć drzwi.
 - Oto jestem - oznajmił wreszcie, stając prawie na baczność.
 - I my również - odpowiedział Winslet.
Byli w małym pomieszczeniu narad trójki protektorów, znajdującego się nieopodal ich kwater i sali głównej. Na środku pomieszczenia stała katedra, a na niej półokrągły stół z trzema miejscami dla każdego z regentów. Za ich plecami znajdowało się ogromne okno, które wpuszczało ostatnie już promienie słońca.
 - Stawiam się na wyraźne wezwanie, panowie radni - mówił dalej Armand.
Cisza w pomieszczeniu była niepokojąca.
 - Doceniamy to, co zrobiłeś - odezwał się Aristow.
 - Nie rozumiem. Polecono mi przybycie, więc przybyłem.
 - Armandzie - powiedział Martsyn i machnął znacząco ręką - zupełnie nie o tym mówię!
Wstał i pogładził swój strój, jakby chciał pozbyć się z niego ewentualnych paprochów i kurzu. Odchrząknął, przygotowując się do mowy i poprawił fular.
 - Pamiętasz, jak ponad dziesięć lat temu przybyłeś do Borumy jako barbarzyński bachor?
Dolorem zakasłał wtedy znacząco, jakby dając znać, że to określenie mu się nie spodobało. Widząc to, Aristow wykonał uspokajający gest ręką i mówił dalej:
 - Przybyłeś tutaj zupełnie niewiadomy swojej przyszłości - opowiadał, wstając od biurka i schodząc z katedry. - Nie znałeś języka, tradycji i obyczajów.
 - Tak było, lordzie - przyznał Armand.
Winslet siedział opierając łokcie na blacie stołu, a splecionymi dłońmi zasłaniał część twarzy. Razak jednak trzymał ręce szeroko, dłonie kładąc na krawędzie mebla i pochylając się nisko nad blatem. Jasnowłosy przerzucał wzrok z jednego na drugiego, jakby nie wiedział, który się teraz odezwie. Głos jednak nadal należał do Aristowa.
 - Przybyłeś tu z karawaną kupców. Mówili wtedy o chłopcu, który wszedł w las po łanie, a wrócił z wilkami, a potem wyprawił z nich wyśmienite futro! - kontynuował, stale podnosząc ton, jakby chciał nadać tej opowieści żywszej barwy.
Armand nie odezwał się. Skinął jedynie na znak, że potwierdza słowa, które usłyszał.
 - Wspaniała historia - wtrącił się Razak nieprzyjemnym tonem. - Trafiłeś do warsztatu jednego z najbardziej wymagających kuśnierzy w Borumie, świętej pamięci Mariana Cuttisa. Godne podziwu...
 - Tak, tak właśnie było! - zachwycał się dalej Aristow.
 - Lord Cuttis nie był jednak ze mnie zadowolony, lordzie - stwierdził Dolorem.
 - Ach, do czasu!
Młodzieniec spojrzał wtedy na najstarszego protektora, który najwyraźniej wciąż trzymał pałeczkę.
 - Trzy lata po twoim przybyciu warsztat został okradziony, a większa jego część zdewastowana. Ty i lord Marian zostaliście jedynie z pieniędzmi, które ukrył i dobytkiem, który zdołał przetrwać.
 - Pan Cuttis wybrał się wtedy z donosem do samego cesarza - dopowiedział jasnowłosy.
 - Owszem, tak zrobił. Miał u niego znaczne względy. Cesarz nieraz korzystał z dzieł wychodzących spod jego rąk - rzekł.
Wtedy odezwał się Razak.
 - Ty jednak nie chciałeś posłuchać i na własną rękę zacząłeś szukać złodziei.
Armand uznał to za naganę, więc spuścił wzrok. Nastała chwila milczenia, którą po chwili ponownie przerwał Antonius.
 - I ich znalazłeś - przyznał od niechcenia.
W międzyczasie Arthur również wstał i odszedł od stołu, kierując się do sporego okna. Po następnej chwili ciszy, przerwał ją właśnie ten protektor.
 - Okazało się, że jesteś wyśmienitym tropicielem, który świetnie poluje nie tylko na zwierzynę, ale i na ludzi. Pamiętasz, co było potem?
 - Zabrałem pieniądze i puściłem ich wolno... - odpowiedział, wyraźnie tracąc humor.
 -Coś cię strapiło? - zapytał Aristow. - Czyżbyś tego żałował?
 - Nie - zaprzeczył. - Po prostu... To był pierwszy i ostatni raz, kiedy lord Cuttis powiedział, że jest ze mnie dumny.
Marian Cuttis był bardzo niemiłym i nieuprzejmym człowiekiem. Niejednokrotnie bluzgał po młodym Armandzie i krzyczał o byle błahostkę. Pragnął, by każdy jego wyrób był idealny.
Nigdy nie docenił pracy młodego barbarzyńcy, choć jego kupcy byli zachwyceni.
 - Cesarz był również bardzo zainteresowany twoim osiągnięciami - wyznał Winslet.
 - Doprawdy?
 - Najzupełniej! - zgodził się Martsyn. - Od razu polecił, by po zakończeniu obowiązującego cię kontraktu z Cuttisem przyjąć cię do zamku w charakterze nauczyciela dla swojej córki.
 - To nie była więc wasza wola, panowie? - zapytał zaciekawiony Dolorem.
 - Nie, ten werdykt wydał sam cesarz - odpowiedział najstarszy z regentów. - Niedługo potem zmarł w tragicznej okoliczności, co jednak nie zmieniło wydanego przez jego mość rozkazu. Został wykonany, a ty znalazłeś się na zamku.
 - To doprawdy interesujące, lecz nie wezwaliście mnie chyba, by rozprawiać o mojej przeszłości - powiedział wreszcie Armand.
Aristow zatarł wtedy ręce zaniepokojony, jakby chciał uniknąć tej chwili. Powrócił na swoje miejsce, co wkrótce uczynił również i Winslet. Młodzieniec nadal stał tam gdzie wcześniej.
 - Twoje dokonania budziły uznanie i nadal mogą - powtórzył Martsyn - jednak nie jako nauczyciel.
Ten moment stał się zdecydowanie bardziej interesujący niż wykład, choć przyjemny, o osiągnięciach barbarzyńcy.
 - Na stoliku przed tobą - odezwał się Arthur - leży pewien dokument, możesz go przeczytać na głos.
Wedle polecenia, jakie otrzymał młodzieniec, wziął do ręki dokument, uprzednio podchodząc do stolika, na którym leżał. Odchrząknął, by oczyścić gardło i zaczął czytać.
 - Iusiurandum - brzmiał tytuł. - Za chwałę swego domu, któremu bluźnić nie godzę, którego gospodarzom i domownikom służyć będę, i dla którego sprawy honoru, zdrowia i życia szczędzić nie zamierzam oświadczam, iż w pełni świadom zaprzysięgam się wedle nadanego polecenia od świętej rady regenckiej, zwaną protektorską, oczyszczać kraj z plugawców i złoczyńców, którzy dla dobra i czystości domu mego, kraju Borumy, stanowią zagrożenie. Jak zostanie polecone, tak wykonam, a śladu po tym nie pozostawię, by duma kraju nie była zbrukana osądem o morderstwo, które, choć w dobrej sprawie, zostało wykonane. Animam debeo.
I w sali zapadła głęboka cisza, jakby wszyscy potrzebowali chwili zastanowienia. Do młodzieńca chyba jeszcze nie dotarło, co znaczy przysięga, którą przeczytał, a regenci nie wymyślili jeszcze stosownej przemowy.  Milczeli więc oni, siedzący przy stole, a także Armand, trzymający cyrograf.
Każdy oddech nosił się głucho wewnątrz pomieszczenia. Powoli docierały do jasnowłosego powody, dla których ma zostać zwerbowany na zabójcę. Przypomniał sobie uczucie, które towarzyszyło mu, kiedy mierzył bronią do złodziei, którzy obrabowali warsztat Cuttisa. Błagali go o litość. Postanowił, że nie pozwoli im bezkarnie odejść, lecz oni żebrali o łaskę. Zacisnął tylko zęby i rozkazał jedynie oddać pieniądze i się wynosić. Jeśli nie odzyskałby dobytku swojego mentora, zostałby odesłany na powrót do Renji, bo brakowałoby pieniędzy na jego utrzymanie.
Przez dwa tygodnie węszył, tropił, wypytywał ludzi i szukał, aż wreszcie znalazł ich w zatopionej dzielnicy w jednej z nielegalnych miodosytni.
 - Zostałeś wybrany do zaszczytnego zadania, Armandzie - odezwał się w końcu Aristow, który zresztą najwięcej mówił.
 - Zostałem wybrany jak najemnik do pełnienia roli skrytobójczej? - zapytał niezadowolony.
 - Bynajmniej - od razu wyparł się Winslet. - Najemnik jest narzędziem do kupienia. Wykonuje swoją pracę, często nie w pojedynkę. Żąda zapłaty i wykonuje zlecenie.
 - Więc mnie będzie obowiązywało jedynie stałe zlecenie? - dopytywał się dalej.
Razak westchnął głęboko i burknął coś pod nosem.
 - Gdzież cię uczono czytać, panie! - oburzył się. - Toż masz wyraźnie napisane na papierze przed nosem, co stanowi twoje obowiązki, a co nie!
Armand przyjrzał się jeszcze raz dokumentowi.
 - Ty, Doloremie - kontynuował Arthur - będziesz naszym ukrytym w bucie nożem. Kiedy kto cię widzi, masz być jak piękna klinga z kolekcji, a kiedy kto nie patrzy; podrzynać gardła.
 - Chcę mieć pewność - oznajmił młodzieniec.
 - Porównując twoje zadanie do profesji jubilera, to najemnego skrytobójcę można obwołać łupaczem kamieni - zobrazował to stary protektor Aristow.
Armand drgnął. Wyciągnął lewą rękę po pióro i zanurzył je w atramencie, lecz jakby od niechcenia. Jakby jakaś siła kazała mu złożyć ten podpis. Przyłożył koniuszek pisadła do papieru, a gdy pociągnął linię, ta zaczęła trawić materiał jak żar trawi drewno. Po chwili płomień ogarnął cały traktat i wpełzł na rękaw Armanda, pokrywając dłoń płomiennymi językami. Pomimo tego, że całą rękę trawił ogień, nie czuł bólu. Przyglądał się temu, co się z nim dzieje, zupełnie nie zwracając uwagi na otoczenie. Po krótkiej chwili po małej pożodze został tylko gasnący płomyk, lecz spiekota wypaliła na jego lewej dłoni tajemniczy symbol. Przyjrzał się mu dokładnie. Przypominał rozpięte, czarne skrzydła, podobne do tych, na jakich latają kruki. Rozpoznawał ten znak, choć nie miał teraz pewności dlaczego.
Wtedy z wielkiej okiennicy strzelił oślepiający blask. Pomieszczenie było puste, a całe jego wnętrze było ledwo widoczne przez przyćmiewającą wzrok jasność. Jedynym cieniem w pomieszczeniu była sylwetka chłopca, który stał pod oknem.
 - To jest dar, którym ci obiecał. Wkrótce moc jego zostanie ci wyjaśniona. Dawne iusiurandum już zgasło, teraz żeś winien służbę memu, któryś podpisał krwią.
 - Dość tego! - krzyknął Armand zasłaniając twarz, aby blask nie zmęczył jego wzroku. - Dość już ze mną igrasz - krzyczał dalej - żądam wiedzieć, czego chcesz i czym jesteś, istoto!
 - Już wkrótce - brzmiała odpowiedź, po czym blask ustał, zostawiając po sobie zupełną ciemność.
Zerwał się gwałtownie z prowizorycznego łoża, zalany zimnym potem. Oddychał gwałtownie, a serce jego dudniło jak bęben w orkiestrze. Chwycił się za głowę i odgarnął niemal białe włosy z twarzy. Odczuł wtedy piekielny ból, który trawił jego lewą dłoń. Nie mógł uwierzyć w to, co widział. Na jego skórze znajdowała się wypalona, jeszcze krwawiąca rana. Nie byle jaka. Para rozłożonych, kruczych skrzydeł, których linie wyraźnie wyznaczała wypalona skóra.
Zawinął oparzelinę kawałkiem czystej szmaty, uprzednio przemywając dłoń zimną wodą. Potrzebował jeszcze chwili, by się uspokoić.
 - Panika nie pomoże - wmawiał sobie, łapiąc się za głowę.
W końcu postanowił pozornie nie zwracać uwagi na to, co się z nim dzieje. Niech kontynuuje swój dotychczasowy plan, pozostawiając na boku inne sprawy. Związał włosy rzemieniem, zarzucił na siebie przygotowane ubranie. Wyglądał... pospolicie, a jednak tak bardzo tajemniczo. O to właśnie chodziło. Nie wyróżniał się z tłumu, choć zwracał na siebie pewną uwagę. Obcy woleli schodzić mu z drogi, szczególnie, że do pasa dopięty był jeszcze pistolet i długa, prosta i lekka szabla. Oręż zaprojektowano mu na specjalną prośbę. W całej Borumie najpewniej brak równającego się z tym, który posiadał.
Przemył twarz wodą. Nie golił się, więc na twarzy miał już widoczny zarost. Listy gończe przedstawiają go ogolonego, to ułatwienie.
Spiął ostatnie pasy i chwycił za klamkę starych, drewnianych drzwi. Kiedy je otworzył, zakręciło mu się w głowie. Zrobił kilka kroków, lecz czuł się, jakby miał zaraz stracić świadomość. Co chwila opierał się o ścianę i walczył z tym, by nie upaść. Nie zdążył jeszcze oprzytomnieć, kiedy zauważył obcą sylwetkę w korytarzu. Wyciągnął rękę, jakby żałośnie prosząc o litość, jednak nic to nie dało. Nim się zorientował, przyłożono mu do twarzy chustkę nasączoną dziwnie wonną substancją. Tak bardzo go uspokajała. Poczuł się taki senny... Upadł, a przytomność z niego uleciała.

__________
*100 cuprów to 1 argen, 100 argenów to 1 aur.