Historia Armanda Dolorema, zabójcy pracującego dla rady regenckiej zastępującej nieletnią cesarzową. Zostaje wciągnięty w zdarzenia, których skutki są nieprzewidywalne dla nikogo, nawet dla pradawnej mocy, która stworzyła świat.

Jeśli przeczytasz, to zostaw w ślad w księdze poniżej:

Obserwujący:

sobota, 23 marca 2013

Rozdział II

Główny hol zamku, podobnie jak jego całe wnętrze, zdecydowanie różnił się od stylu, w jakim zdobiono mury na zewnątrz. Żelazne podpory i łuki zostały zastąpione złoconymi akcesoriami i marmurowymi posadzkami, charakterystycznymi dla nowego nurtu w sztuce - baroku.
Po wejściu do środka pierwszą rzeczą, jaka zwracała uwagę, była półokrągła ściana. Po obu stronach otoczona była schodami prowadzącymi na wyższe piętro. Wymurowano ją z białego kamienia i powieszono na niej rząd portretów. Osadzone w ramach z białego złota, z podobiznami cesarzy, w tym ostatniego z nich, czyli najmłodszego potomka Gryffinów - Arcadiusa. Do tegoż portretu Armand miał wielki sentyment. Mundur, w którym pozował ubiegły cesarz, został wykonany właśnie przez Dolorema z wilczej skóry i granatowej tkaniny. Szycie go odjęło z życia młodzieńca kilka dobrych tygodni, z czego większą część zajęło wyszywanie ozdobnych haftów.
Główny hol miał sufit zawieszony wysoko, wsparty na sześciu filarach o kwadratowej podstawie i rzeźbionej powierzchni, która pokryta była wieloma kolorami. Użyto jednak farb pastelowych, aby nie odwracały uwagi od wspomnianych portretów. Sam hol był skąpo udekorowany, jeśli wziąć na porównanie pozostałe, duże komnaty, gdzie złota, marmuru i kolorowych ozdób było znacznie więcej.
Pokoje jednak były urządzane wedle gustu lokatora, zatem nikt nie był zmuszany do marnowania lazurytu, czy białego złota na ścianach, które i tak skruszeją.
Takie było przynajmniej myślenie Armanda, który zgodnie z tymże twierdzeniem urządził swoją izbę w sposób nieporównywalnie skromny, jednak nadal bardzo dostojny. Ilekroć zdarzało się młodemu lordowi przebywać w holu, tylekroć musiał spojrzeć w górę, gdzie wisiał ogromny, złoty żyrandol. W jednej chwili płonąć na nim mogło około dwustu świec, a kryształowe ozdobniki rozrzucały ich światło na całe pomieszczenie, nadając mu niesamowitego piękna.
Armandowi zdarzało się również przebywać w bibliotece, do której wiodą wspomniane już schody, ulokowane po obu stronach ściany z portretami. Łączyły się one w półpiętro i wiodły jeszcze wyżej, do sali o podobnej długości co hol, jednak znacznie szerszej. Regały z książkami ustawione były wzdłuż wszystkich ścian, pozostawiając jedynie miejsce na okna, których pozbyć się nie dało. Na środku sali stało kilka siedzisk. I tam również znalazł się podobny żyrandol, jednak znacznie mniejszy. Mimo rozmiaru wystarczał, by rozjaśnić całe pomieszczenie w ciągu nocy. Biada ludziom, którzy co wieczór zapalali w nich świece, aby o poranku zdejmować wypalone ogarki.
Po obu stronach holu, patrząc od wejścia, znajdowały się dwie nawy boczne. Ich sklepienia były osadzone znacznie niżej, niż sklepienie w głównej. W każdej z ów naw znajdowało się troje drewnianych bram, które prowadziły do różnych części zamku.
Wymieniać można, zaczynając od izb służby, przez komnaty balowe, salę obrad, aż po sypialnie protektorów, gdzie również ulokowano kwatery dla ludzi pokroju Armanda. Jedno z przejść wiodło nawet do łaźni i saun, które znaleźć można było na drugim końcu zamku.
Sam zamek był największą budowlą w mieście. Składał się z segmentu frontowego oraz dwóch skrzydeł bocznych. Na teren twierdzy prowadziło wiele dróg z różnych stron miasta, przez co nie traciło się kilkunastu cennych minut, aby dostać się do bramy frontowej.
Kolacja z promotorami odbędzie się w miejscu, do którego prowadzą środkowe drzwi w nawie lewej. Słychać tam już całą rzeszę ludzi odpowiedzialnych za służbę na uroczystości.
Na tę chwilę jednak Dolorem kierował się w inną stronę. Mianowicie tam, gdzie dotrze do izb, wśród których znajduje się jedna należąca do niego. Wpierw musi natomiast przejść długim korytarzem pełnym okien na morze i trojgiem drewnianych wrót, za którymi mieszczą się kwatery promotorów. Wnętrze pokoju Armanda, jak wspomniano wcześniej, urządzone było na pozór skromnie.
Od wejścia po obu stronach stały rzędy dębowych mebli z metalowymi uchwytami, a pod ścianą na wprost spore, również dębowe łoże i dwoje małych stoliczków nocnych. Pomiędzy posłaniem a wejściem było na tyle miejsca, by ustawić stolik z dwojgiem krzeseł.
Armand rozejrzał się po pomieszczeniu, aby odnaleźć obiecany strój wieczorowy, który, jak obiecała służka, pozostawiony miał być właśnie tutaj. Tak też było - ubranie położono na łóżku, a przy nim umieszczono kartkę ze starannie napisaną notatką:

"Od Arthura Winsleta dla Armanda Dolorema"

Protektor Winslet po raz drugi tego dnia zaskoczył młodego lorda. Nie zdarzało się bowiem wcześniej, by tak hojnie wydawał na kogoś pieniądze. Szczególnie, że nie przepadał za młodym zabójcą.
Wieczorny strój stanowił ozdobnie haftowany, granatowy szustokor z długim rękawem z mankietami, kamizelka, obcisłe spodnie sięgające kolan oraz ciemne pończochy. Ozdobnie dołączono również bordowy fular i białą koszulę. Na nogi przygotowano czarne pantofle. Wszystko razem komponowało się w iście możne szaty, jakich Armandowi jeszcze nie zdarzyło się wcześniej nosić.
Okazja jednak również była nie byle jaka, gdyż zaproszeni zostali najważniejsi obywatele z całego regionu. Młodzieniec pospiesznie zrzucił z siebie dotychczasowe ubranie, pozostając w samej przepasce, przymierzając na oko nowy przyodziewek. Jak przystało na barbarzyńcę, miał dobrze wyrobioną muskulaturę, przez co proporcje jego ciała mogły się nieco różnić od standardowych w Falconie.
Coś jeszcze oddzielało go od ludzi z północy - był odrobinę niższy, jednak cały strój zdawał się być jak szyty na miarę.
Higiena nakazywałaby, aby i przepaskę przebrać, toteż właśnie zrobił Armand. Następnie ubrał białą koszulę z kompletu, potem kolejno pończochy, spodnie, fular, kamizelkę, szustokor oraz buty, a jako własny akcent dla zwieńczenia całości - zawiesił zdobną szablę na lewym biodrze. Tak jak się zdawało - wszystko leżało idealnie, nie krępując młodzieńca, ani też niepotrzebnie nie zwisając na nim.
Polecił wcześniej, aby przygotowano mu kąpiel w łaźni, więc by nie marnować czasu, zdjął z siebie przymierzone ubranie. Zarzucił bieliźniane koszulę i spodnie związane na pasie szpagatem. W łaźniach nosił się zapach płynów różanych, które sprowadzano z południa i dolewano do kąpieli. W tej chwili wszystkie baseny były puste, aczkolwiek jeden pełen, przygotowany dla Dolorema. Wewnątrz nie było nawet służby. Nic dziwnego. Najpewniej wszyscy od wczesnej pór porannych chodzą wypachnieni i ubrani w najlepsze sukna, wyczekując wieczornego przybycia gości.
Wszyscy zaproszeni od wczoraj wieczór są w mieście i również wyczekują właściwej pory, by udać się do Falcon Turris na umówione spotkanie. Wanna, w której obmywał się Armand stała tuż obok okna, z którego rozciągał się widok na jedną z czarnych stronic historii Falconu. Choć młodzieniec nie mógł teraz wyjrzeć, doskonale zdawał sobie sprawę, że była tam zalana dzielnica.
Jednak zaczynając od początku: Morze Mgliste, które otacza wschodnią linię brzegową półwyspu Krerskiego, raz do roku cofa się, obniżając się o kilka metrów. Pewien budowniczy - Joseph Goplan - wykorzystał ten czas, aby zbudować tamę, która oddzielała maleńką zatokę od morza podczas jego odpływu. Wewnątrz ów zatoki panował zbudować pierwszą dzielnicę fabryczną w mieście. Kiedy morze znów się podniosło, tama zniosła to bez szwanku, zatem poczęto pracować nad dzielnicą jego projektu.
Najpierw odkopano grząskie dno basenu, by następnie usypać fundamenty, a na nich wznieść kilka wielkich fabryk, które miały być jednymi z pierwszych w kraju. Nikt się jednak nie spodziewał, że następnego roku morze podniesie się mocniej, niż przez ostatnie kilkadziesiąt lat, rozrywając tamę. Morze zalało całą dzielnicę.
To był początek kryzysu Borumy. Złoto, które wydano na realizację idei Josepha Goplana można by liczyć w wielu tonach. Zalana część miasta stała się kolebką kontrabandy, przestępczości i czarnego rynku w Falconie.
Tymczasem toaleta Armanda dobiegała końca, jeszcze tylko natarł się w kilku miejscach pachnidłem, wcześniej pozbywając się owłosienia z twarzy. Młody, lecz niski bóg. Niemniej - nikt nie jest idealny, zatem wszelkie kpiny ze strony wyższych panów powiewały Armandowi jak bandera na statku.
Powrócił do swojej kwatery inną drogą, aniżeli wcześniej. Słyszał już zamęt w głównym holu, a przecież nie wypada półnago przejść między panami, których decyzje są decyzjami państwa. Nawet między pospólstwem nie jest to wskazane.
Powróciwszy do swej kwatery, po raz drugi założył na siebie przygotowany strój, po raz drugi przeglądając się, czy wszystko leży tak, jak leżeć powinno. Ostatnią poprawką jakiej dokonał, było wyuczone związanie włosów z tyłu. Był już gotów, zatem dalsze czekanie nie miało sensu, a i godzina jest już właściwa.
Opuścił skrzydło mieszkalne, mijając w korytarzu istną armię pokojówek i służek. Dziwne, bo jeszcze przed niemal godziną całe to miejsce było puste i ciche. Gdzieś z odległej jeszcze sali słychać już wesołą muzykę. W głównym holu napotkał kilkoro ważnych osobistości, które namiętnie witał Lord Razak, każdej z nich kłaniając się nisko. Armand jednak nie zatrzymując się nadal zmierzał do sali, gdzie ma się rozpocząć zabawa.
Wnętrze komnaty opływało we wszystkie możliwe bogactwa. Złoto, kryształy, multum barw i rzeźb, a do tego drogie zastawy, wielkie stoły i zasłony w kolorach serwet. W środku było sporo ludzi wszelkiej maści - generałowie, politycy, nawet bogaci handlarze, a przy tym niemal każdy z panią do towarzystwa. Brakowało tu jednak Cesarzowej Lydii. Najpewniej zbuntowała się i pozostała w ogrodzie pod okiem opiekunek.
Armand zdawał się najmłodszy ze wszystkich zgromadzonych, toteż zrobiło mu się nieprzyjemnie. Mężczyźni nosili się w ciemnych frakach i białych, wysokich harcapach. Kobiety znów w najwęższych gorsetach, jakie można znaleźć, w dodatku twarze mając nienaturalnie wypudrowane. Jedyną ich cechą wspólną było to, że większość miała suknie w kolorach złota. To zupełnie nie to piękno, jakiego Armanda uczono w barbarzyńskiej wiosce. Nie dziw, że młodzieniec do teraz pozostał kawalerem. Westchnął cicho, ocierając skroń.
Jego głowę rozsadzały głosy, które nosiły się po sali, bo były niemal tak samo gwarne jak muzyka. Młodzieniec jeszcze dziś rano był święcie przekonany, że hałas w karczmie to szczyt możliwości ludzkich, lecz to przekraczało jego wszelkie pojęcie. Kiedy przywykł już do wrzawy, spróbował doszukać się znajomych twarzy, wyłapując siedzącego w środkowym miejscu głównego stołu Lorda Arthura.
Był to zaskakujący człowiek, czego Armand doświadczył dziś już dwukrotnie. Był wysoki, szczupły, ale i również odpowiednio umięśniony. Twarz miał pociągłą, włosy przykryte białą peruką. Charakterystyczne dla niego było to, że nosił monokl. Bardzo mało mówił, lecz zawsze kiedy się odzywał był słuchany. Gromkie brzmienie pomagało mu przejmować głos nawet podczas niespokojnych debat. Na jego licu stale nosił się uśmiech, w których jedynie Dolorem doglądał szelmowskiego podstępu. Nie przepadali za sobą. Tenże protektor niemalże zawsze kwestionował skuteczność działań Armanda jako zabójcy. Od tego pana dostawał również najmniej zleceń.
Najwięcej pracy miał z ręki Lorda Razaka, którego niemalże nienawidził. Razak wiecznie próbował wykorzystać młodzieńca do realizacji własnych, chorych ambicji. Nakazywał mu likwidować generałów sąsiednich armii, czy unieszkodliwiać taktyków, których zapraszał na uroczystości. Aż dziw, że nie dostał zlecenia na dziś wieczór.
Praca Dolorema, na szczęście, ograniczała się tylko do spraw związanych z Borumą. Skuli tego, młodzieniec miał pełne prawo odmawiać za każdym razem, jednak ułomnie myślący Razak nie potrafił tego do siebie przyjąć. Znienawidził przez to zabójcę, niejednokrotnie wszczynając z nim jatki takie, jak z Lordem Martsynem.
Tych dwoje ludzi się nienawidziło najmocniej w świecie. Aż trudno uwierzyć, że starszy Lord Aristow może tak często pragnąć czyjejś śmierci. Wiele poleceń Armand otrzymywał właśnie od niego. Co dziwniejsze, Lord Martsyn niejednokrotnie pragnął kogoś zabić tylko dlatego, że zazdrościł dzieła malarskiego, czy też pieśni. Sceptykom, którzy krytykowali jego prace, potrafił publicznie wykrzykiwać groźby. Lecz ten protektor potrafił logicznie myśleć, zatem młody zabójca nie miał problemów z nawracaniem lorda na właściwą ścieżkę. Dzięki temu nastawieniu młody Armand był oficjalnie nazywany przez starego pana przyjacielem.
W skrócie wzajemne relacje wyglądały następująco - Lord Winslet był neutralny wobec obydwu protektorów, kiedy Lord Aristow i Razak byli śmiertelnie skłóceni. Winslet i Razak nie przepadali za zabójcą, kiedy Aristow był jego gorącym zwolennikiem.
Przemyślenia przerwał młodzieńcowi jeden z gości, który najwidoczniej chciał porozmawiać. Nic z tego. Hałas wciąż był zbyt nieznośny, więc Armand nie dosłyszał słów, jakie do niego kierowano. Wykorzystał metodę, jakiej nauczył go mężczyzna, u którego brał praktyki garbarskie za młodu. Poklepał się po gardle, dając znać, że go boli i musi iść się napić. W odpowiedzi uzyskał ciepły uśmiech, a na dodatek starszy pan wskazał mu jeszcze stół, z którego zaczerpnął swojego wina. Armand odpowiedział identycznym uśmiechem, podchodząc dla pozoru do wskazanego stołu.
Wcale nie pragnął przepłukać gardła, jednak na miejscu uznał, że napicie się nie będzie złym pomysłem. Zanurzył czarkę w misie z winem, biorąc niemal natychmiast spory jego łyk.
Kiedy popijał, dostrzegł kątem oka przyglądającego się mu pana. Rozmawiał z Lordem Razakiem. Armand dyskretnie spoglądał na ów człowieka, który raz po raz przytakiwał na polecenia protektora, nadal namiętnie obserwując Dolorema. Co chwila mrużył oczy. Na lewym miał bardzo charakterystyczną szramę. Nosił też długą brodę i był niemal łysy. Nie ozdobił się harcapem, jak większość gości. Wreszcie Razak odsunął się nieco, poklepując rozmówcę po ramieniu. Również przelotnie zajrzał na Armanda, lecz bynajmniej nie był to wzrok uprzejmy. To zachowanie zaniepokoiło młodzieńca, lecz nie mógł teraz z tym nic zrobić.
Odłożył puste naczynie, z którego pił. Wtedy zaczepił go Lord Aristow, siedzący na wprost, sugerując gestem ręki, by zajął krzesło obok niego. Faktycznie, tam właśnie miał usiąść, ponieważ tam zarezerwowano mu miejsce. Okrążył stół, by posłusznie przycupnąć obok protektora.
- Przeklęci - lord odezwał się niemal od razu. Bogu dzięki, że mówił dość głośno, by Armand go zrozumiał. Chyba wynikało to z tego, iż jest zdenerwowany. - Większość gości, których jam chciał zaprosić przybyć nie mogła! - Mężczyzna nerwowo machnął ręką i zagryzał bakalie, jakie wystawiono na stół specjalnie dla niego. Uwielbiał suszone owoce. - Sami smętni bogacze, nawet nie mam do kogo gęby otworzyć...
- Nie sądzę, że jest aż tak źle, lordzie.
- Agr! - warknął starzec - widzisz tych ludzi? Albo liczą pieniądze, albo żołnierzy, którymi rządzą. Lub też nie zajmują się niczym poza grzaniem siedzenia na swoim dworze.
Armand w pełni rozumiał powód wściekłości Martsyna. Na balu nie było żadnych poważnych artystów, z którymi mógłby się pożreć o to, który jest lepszym malarzem, czy kompozytorem. No cóż, w dalszym ciągu nie wiedział, co odpowiedzieć, zatem słuchał dalej. Starzec spojrzał na niego i dyskretnie wskazał kciukiem za siebie.
- Widzisz go? To jaki znachor, gość Antoniusa.
- Któż to taki, panie? - zapytał Dolorem, uprzednio kiwnąwszy głową na znak, że wie, o kim mówi lord. To znów ten sam człowiek, z jakim wcześniej rozmówił się Razak.
- Czort go tam wie, szarlatan jaki. Stephano Baloo - oznajmił.
- Co w nim burzącego? - spokój w głosie młodzieńca był pozorny. Mężczyzna zdawał się nader podejrzany.
- Od kiedy tylko usiadłem, to ten bez ustanku na mnie się gapi. Wcześniej, jak miałem wrażenie, gapił się również na ciebie. - Staruszek nadal wrzucał do ust suszone owoce. Był coraz mocniej zaniepokojony.
Faktycznie, nijaki Stephano Baloo trzymał się za długą brodę, spoglądając spode łba na Aristowa. Stał przy jednej z większych okien. To równie stary człowiek, jak sam Martsyn, być może alchemik, jak twierdził lord.
- Nic nie widziałem - skłamał.
- A niech go diabły, głodny jestem.
To jeszcze nie czas, by podać posiłek, a jak widać - na tańce również za wcześnie. Armand wątpił, że się ich doczeka. To w końcu najważniejsi panowie w Borumie, czemuż mieliby tańcować? A z drugiej strony, przynajmniej nie będzie musiał prosić żadnej paskudnej potwory o towarzystwo.
Tymczasem do stołu, gdzie siedzieli Dolorem i Aristow, podszedł lord Razak. Podobnie jak Armand wcześniej, tak i on zaczerpnął wina z misy, opierając się następnie o stół i popijając plecami do nich.
Teraz oboje woleli milczeć. Antonius potrafił wykorzystać każdy powód do sprzeczki, szczególnie z nimi dwoma. Najpewniej sam by się upokorzył, gdyby teraz taką wszczął, jednak... to w końcu Razak, byłby do tego zdolny.
Milczeli tak dłuższą chwilę, bo ten stał i stał, nie mając zamiaru odejść. Lord Martsyn wciąż wrzucał do ust bakalie. Aż dziw, że się jeszcze nie skończyły. Jednak ostatnia porcja ledwo przeszła przez gardło staruszkowi. Zakaszlał kilkakrotnie, kładąc dłoń na piersi.
- Nic ci nie jest, panie? - Armand niemal instynktownie poklepał Aristowa po plecach.
Razak jak na rozkaz odwrócił się do nich, choć nikt go nie prosił. Ze sztucznym przejęciem w oczach poprosił Dolorema, by wyprowadził starszego lorda na powietrze, wskazując na najbliższe drzwi na balkon.
Zachowanie Antoniusa nie spodobało się młodzieńcowi, lecz teraz bardziej martwił się o Lorda Martsyna, niż o trefną empatię drugiego protektora. Ujął pod rękę promotora, który zdawał się krztusić coraz to mocniej. Muzyka i hałas zagłuszały go, zatem nie wzbudzał niepotrzebnego zainteresowania.
Armand uchylił drzwi przed starszym lordem, rozglądając się jeszcze raz po sali, czy aby ktoś nie zauważył zajścia. Nikt nie wykazywał specjalnego zaciekawienia, zatem już miał iść za starym lordem, gdy jego uwagę kolejny raz przykuł Razak.
Znów stał obok starego alchemika i coś do niego mówił. Zapytał go o coś, na co znachor odpowiedział twierdząco kiwnięciem głową. Młody mężczyzna starał się odczytać z ruchu warg, co mówił Antonius, jednak chwilę potem oboje spojrzeli na drzwi, którymi Dolorem miał wyprowadzić Aristowa na zewnątrz. W konsekwencji zobaczyli wciąż będącego w sali młodzieńca. Armand natychmiast odwrócił od nich wzrok i wyszedł na balkon.
Ku jego przerażeniu Martsyn leżał na ziemi, ledwo łapiąc oddech. Podbiegł do niego, klęknął obok i próbował się porozumieć z nim. Na nic. Gardło Aristowa mocno spuchło, a ten nie potrafił wziąć oddechu. Należało sprowadzić pomoc, więc zerwał się natychmiast, by wbiec do sali i wołać o wspomogę. Drzwi jednak rozwarł Razak, blokując ciałem przejście. Dla starszego protektora było już za późno, przestał się ruszać. Dolorem ledwo zdołał się zatrzymać, by nie wpaść na promotora.
- Toż to... - przeraził się Antonius. Był kiepskim aktorem, Armand od razu dostrzegł, że jest to strach nieprawdziwy. - On zabił! Zabił Lorda Aristowa!
Dolorem cofnął się kilka kroków, nie miał pojęcia co robić. Razak wezwał straż, krzycząc głośniej, niż huczą gromy podczas sztormu. Na balkon wybiegło czworo umundurowanych.
- Pojmać go, natychmiast pojmać! Zabić! - krzyczał nadal.
Oskarżony wciąż się cofał, wpadając na poręcz. Cztery muszkiety skierowano wprost na młodzieńca. Nie miał dokąd uciekać, a jeśli czegoś nie wymyśli - rozstrzelają go. Na kolejny rozkaz Razaka odciągnięto kurki. Broń czekała już tylko, aby wcisnąć spust.
Armand podjął decyzję. Postawił stopę na poręczy i nim zaczęto strzelać - rzucił się do morza. Uderzył o wodę, cudem mijając statek przycumowany do portu. Odzyskał jasność umysłu po chwili, odruchowo wypływając na powierzchnię.
Upadek z tej wysokości, nawet do wody, kosztowałby go życie, gdyby nie solidnie wykonany ubiór. Buty, które pierwsze zetknęły się z wodą, były niemal zupełnie zniszczone. Uderzenie oderwało podeszwy, ratując stopy Armanda. Szustokor również ledwo się obył.
Kiedy tylko wystawił się ponad powierzchnię, wypluł wodę z płuc. Zakaszlał kilkakrotnie. Kiedy uspokoił się nieco, dorwał się liny przywiązanej do jednej z burt statku, o który mógł rozbić się Dolorem. Miał jeszcze dość siły, by wciągnąć się na jego pokład.
Port był pełen ludzi, lecz młodzieniec zdawał się tym nie przejmować. Jeśli natychmiast nie opuści portu, Razak pośle za nim straż, przed którą nie zdoła uciec. Wszystkie spojrzenia skierowane były na "upadłego z nieba".
Biegł pomostem, cały przemoczony. Od czasu do czasu zdarzało mu się jeszcze zatrzymać, gdy chwytał go nagły kaszel. Słona woda podrażniła mu gardło, więc niemiłosiernie piekło. Dobiegł do najbliższych schodów, które prowadzą do miasta. Nie było ich tak wiele, jednak wspinaczka nimi zajęła młodzieńcowi trochę czasu.
Niedługo rozejdzie się informacja o poszukiwaniach zbiega, lecz do tego czasu zdoła znaleźć odpowiednią kryjówkę. Wpierw będzie musiał się udać tam, gdzie ukrywał swój inwentarz, jaki nosił jako zabójca. Z pewnością okaże się mu potrzebny. Potrzebował chwili odpoczynku, nie da rady iść dalej. Bolało go całe ciało, poczynając od stóp, aż do czubka głowy. Upadł z tak wysoka, że to wręcz niewiarygodne, że jego kości są całe. Kostki, kolana i biodra okrutnie go łupały.
Przysiadł, opierając się o jedną z pustych skrzyń na zapleczu jakiegoś sklepu. Odpocznie tylko chwilę i ruszy...

Zasnął.

7 komentarzy:

  1. Masz niesamowite pomysły na fabułę.
    Jestem pełna podziwu, bo mam wymagania, co do powieści czy opowiadań. Z zapałem i niecierpliwością czekam na kolejny rozdział. Arr i te wspaniałe opisy.

    Gratuluję.

    OdpowiedzUsuń
  2. Fajne :D
    pisz do mnie :D
    gg :45183104

    OdpowiedzUsuń
  3. Podobają mi się Twoje opowiadania, czekam na więcej. ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Najbardziej podobają mi się opisy, dzięki nim łatwo jest się wczuć w twój tekst. Mam nadzieję, że kolejny rozdział będzie tak samo udany jak dwa pierwsze. Cóż, pozostało mi życzyć Ci udanego pisania. http://ask.fm/MarcinKrzywinski

    OdpowiedzUsuń
  5. Opisy jak poprzednio wspaniałe. Szczegółowe, barwne i zachwycające. Bardzo dokładnie kreujesz ten świat. Armand nie do końca przypadł mi do gustu, ale może niebawem się do niego przekonam. Wiem czym się zajmuje, jakie ma stosunki z innymi, ale jakoś nie mam pojęcia co dokładnie myśli o swoim życiu, czy sytuacjach jakie mają miejsce. Brakuje mi dokładniejszych opisów stanu emocjonalnego. Jednak to taki mój wymył, zapewne wprowadzenie kolejnych opisów zaburzyłby tok historii.

    Szczerze mówiąc po tych samych spojrzeniach domyślałam się, że Razak spróbuje go w coś wrobić, albo nawet pozbyć się go bezpośrednio. Ciekawi mnie bardzo motyw tej akcji.
    Szkoda mi Lorda Martysyna. Chciałam go poznać bliżej, ale niestety okazji już nie będzie.

    Akcja się zagęszcza teraz będę mieć do czynienia z uciekinierem, ale z opisami jakie tworzysz zapewne będzie to niebywała historia i przygoda.

    Zastanawiam się skąd wziąłeś pomysł na nazwisko Lorda Antoniusa. Razak kojarzy mi się ze stworami z cyklu Dziedzictwo Paoliniego. Zapis był jednak inny :) Mylę się, czy nie?

    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wszystkie nazwiska niemalże zawsze czerpię z innych języków, np. z łacińskich słówek. Winslet i Aristow to popularne nazwiska w Anglii i Rosji, jednak Razak powstał po prostu, kiedy zacząłem składać byle jakie sylaby i złożyło się takowe słowo.

      Usuń