Historia Armanda Dolorema, zabójcy pracującego dla rady regenckiej zastępującej nieletnią cesarzową. Zostaje wciągnięty w zdarzenia, których skutki są nieprzewidywalne dla nikogo, nawet dla pradawnej mocy, która stworzyła świat.

Jeśli przeczytasz, to zostaw w ślad w księdze poniżej:

Obserwujący:

czwartek, 14 marca 2013

Rozdział I

Falcon był nadmorskim miastem z kamienia i cegły, leżącym w Borumie i będącym jego największym miastem i stolicą zarazem, na północy półwyspu Krerskiego. Słynęło głównie z eksportu tkanin najwyższej jakości, mimo że produkowane były masowo w fabrykach przy pomocy warsztatów tkackich, które napędzane były przełomowym wynalazkiem - maszyną parową. Nadmorski Falcon uzależnił się od wykorzystywania maszyn, by ułatwić sobie życie na wszystkie możliwe sposoby. W każdej ciasnej uliczce czuć dym z kotłów oraz niemiłosiernie ciężkie powietrze, które przesiąknięte było parą.
Taki stan rzeczy zawdzięczać można świętej pamięci cesarzowej Lilianie Gryffin, która pragnąc wznieść Borumę na szczyt rozwoju przemysłowego wśród innych państw na kontynencie, zainwestowała wiele czasu i wysiłku, by silnik parowy znalazł zastosowanie w jak największej ilości prac, jakie do tej pory wykonywać trzeba było ręcznie. Niestety państwo, które miało stać się potęgą, stało czymś zupełnie odwrotnym.
Cesarzowa Liliana Gryffin zmarła podczas porodu, zabierając się sobą również syna, którego nie zdołano uratować. Cesarz Arcadius Gryffin niedługo potem popełnił samobójstwo, przykładając pistolet do głowy i naciskając jego spust przez tęsknotę za żoną i żalem po utraconym synu, którego wyczekiwał najmocniej w świecie. Osierocili tak 6-letnią wówczas przyszłą cesarzową - Lydie Gryffin. Zdarzenia te miały miejsce przed dwoma laty. W testamencie, jaki pozostawił po sobie cesarz Arcadius napisano, że póki jego córka nie stanie się kobietą, władzę przejąć ma rząd lordów protektoratu, zwany radą regencką.
Pierwszym lordem był Martsyn Aristow, protektor od spraw kultury i sztuki, starszy pan, opiekun Lydii. Dziewczynka nazywała go własnym dziadkiem. Nadzwyczaj spokojny człowiek, który spełniał się przez malarstwo i komponowanie.
Drugim zaś promotorem był Antonius Razak, szanujący się i zdyscyplinowany generał, odpowiedzialny za politykę zagraniczną. Nadanie mu tego urzędu nie okazało się dobrym pomysłem, jako że dla niego wszystko sprowadzało się do prób otwartej agresji wobec innych imperiów. Nie zaskarbił sobie dzięki temu uprzejmości ani cesarzowej, ani protektora Martsyna, który był największym przeciwnikiem ekspansji militarnej na obce kraje. Od samego początku wdawali się ze sobą w jatki, będąc śmiertelnymi wrogami. Mimo zakazów młodej cesarzowej i sprzeciwom Lorda Aristowa wszczynał dyskretnie konflikty na południowym pograniczu, dla pokazu karcąc odpowiedzialnych za ataki generałów, a po kryjomu przesypując im garściami państwowe złoto. Przez takie zachowanie ludzie postrzegali go jako obrońcę pokoju, a i relacje z sąsiednimi imperiami pozostawały nienaruszone.
Trzecim lordem regentem mianowano Arthura Winslet, najmłodszego z radnych, a zarazem najbardziej władczego i opanowanego. Zajmował się on gospodarką i poprawnym prosperowaniem państwa, pozostając neutralnym wobec pomysłów innych protektorów i utrzymując z nimi równie obojętne stosunki.
Jest środek dnia, przez jedną z wspomnianych ciasnych uliczek przedzierał się czarny kocur. W zasadzie biały, lecz śpiąc na węglu długo taki nie pozostał. Minął jedną z tawern ulokowanych w starej kamienicy, z której przez cały dzień i całą noc dochodziła muzyka konkurujących ze sobą pijanych grajków. Co chwila ktoś tłukł szklankę, komuś upadł stołek, na którym siedział, a jeszcze kto inny okładał pięściami równie upitego kamrata, spierając się o względy u nierządnic. Wszystko to razem składało się na hałas, który po chwili przyprawiłby każdego o ból głowy. Chyba, że jest się Falcończykiem, który od dzieciństwa żyje w ciągłej wrzawie. Mimo zgiełku, znalazł się ktoś trzeźwy, kto bacznie przyglądał się wszystkim dookoła. Przy barze siedział mężczyzna, czujnie obserwując otaczających go ludzi. W jednej ręce trzymał szklankę z drogim trunkiem, kiedy drugą opierał się o blat. W odróżnieniu od pozostałych był schludnie ubrany. Miał na sobie frak o długich rękawach z mankietami, obcisłe spodnie sięgające kolan i pończochy, a na stopach ciemne, skórzane pantofle. Nie to zaś, że był ewenementem, nosił się tak, jak nakazywała ówczesna moda. Był po prostu czysty i zadbany, czego nie można powiedzieć o wszystkich innych w karczmie. Dopił zawartość szklanki i odstawił ją, sięgając do kieszonki, by wyciągnąć z niej srebrny zegarek na łańcuszku. Przyglądał się mu chwilę, następnie schował z powrotem i wstał energicznie ze stołka, odstawiając go pod barek. Kiedy poprawiał jeden z mankietów, odezwał się pewien nieogolony i podpity mężczyzna siedzący obok.
- Wychodzisz?
- Czas na mnie - odpowiedział i skinąwszy głową położył mu dłoń na ramieniu, poklepując dwukrotnie. - Miej się dobrze. - polecił.
- Następnym razem ja stawiam - oznajmił pijany mężczyzna, unosząc szkło ze swoim napojem, chylając głowę na pożegnanie.
Zapewne się znali. W Falconie byle komu nie stawiało się drogich napitków w tawernach. Wewnątrz było ciemno, toteż kiedy wspomniany wcześniej schludny młodzieniec wychodził ze środka, zasłonił twarz przed słońcem, które przez chwilę wydawało się oślepiająco jasne. W nienaturalnym świetle lamp naftowych wydawał się być śniady, jednak tutaj jego skóra była jasna, wręcz blada. To samo tyczy się koloru włosów, długich do ramion, związanych z tyłu. W środku zdawały się ciemne, tak naprawdę będąc jasnymi. Nie nosił harcapów, ani nawet nie pudrował włosów, ponieważ uważał to za zabawne i niemęskie.
Dorożka czekała na niego niedaleko. Uliczka była zbyt wąska, aby wjechać do środka, zatem drynda zmuszona była zatrzymać się u jej wylotu, na jednej z większych ulic. Przy okazji oczywiście tak, by nie wadzić nikomu. Miasto o tej porze było dość tłoczne, nawet w miejscach takich jak to, a młody mężczyzna zdawał się nie chcieć, by go rozpoznano.
Ten bogaty młodzieniec zwał się Armand Dolorem, oficjalnie znany jako tytułowany lordem nauczyciel łowiectwa i dobrego zachowania młodocianej cesarzowej Lydii Gryffin, zatem skandalem byłoby, jeśli ktoś niepotrzebny rozpoznałby go pijącego drogi alkohol w jednej z dziur w mieście.
Armand Dolorem z pochodzenia był barbarzyńcą - tak nazywano mieszkańców osad, które nie należały do żadnego państwa, przynajmniej oficjalnie. Dolorem urodzony był w jednym z dużych siół, które sklecone było na jałowych, twardych ziemiach. Znajdowało się ono na wybrzeżu Morza Mglistego, blisko zatoki, która jest wschodnią granicą półwyspu Krerskiego. Nieowocne plony zmusiły osiedleńców tamtych krain, aby żyć z polowań i połowu ryb, co zapewniało i jedzenie i skóry, z których wyprawiano przyodziewek. Falcońskie konwoje przekupniów co roku przetaczały się przez te rejony, zatem miejscowi nie raz i nie dwa korzystali z usług Falcończyków, oferując handel barterem. Tkaniny, żelazne narzędzia i szkło były chętnie oddawane w zamian za skóry, świeże mięso, tamtejsze ryby, a nawet kurze jaja. Na jaja był popyt w rejonie, w którym hodowla ptactwa jest znacznie trudniejsza, mając na względzie chłodny klimat. Handlarze często zatrzymywali się i urządzali postoje w tej okolicy, ponieważ gościnni tubylcy zawsze wyprawiali huczne uczty i tańce, które zaczynały się polowaniem.
W jednym z takich polowań uczestniczył czternastoletni wówczas Armand, a jego zdolności myśliwskie szybko znalazły pochwały falcońskich podróżnych, którzy ponadto dojrzeli w nim także talent kuśnierski. Nauka tegoż zajęcia była w jego familii tradycją. Zaproponowano jego rodzinie, by młodzik wyruszył z nimi do miasta, aby tam rozpocząć praktykę w jednym z prywatnych warsztatów garbarskich, w której miejsce zagwarantował mu jeden z kupców. Znał on bowiem właściciela zakładu, ponieważ odsprzedawał mu skóry, które kupował właśnie od rodziny Dolorema.
W ten sposób Armand trafił do miasta Falcon, z czasem zdobywając popularność wyrobami ze skór, którymi ubierał możnych ludzi, raz nawet samą rodzinę cesarską. Niedługo potem stał się również znany z kunsztu łowieckiego, zwracając w ten sposób na siebie uwagę protektorów, którzy zaproponowali mu fach przy cesarzowej Lydii. Tak właśnie pokrótce wyglądała historia dawnych lat Lorda Armanda.
Zarzucił na głowę kapucę, przewiązując tak, by nie spadła i trzymała się fraka. Rozejrzał się jeszcze, zmierzając w kierunku miejsca umówionego z woźnicą. Był już niedaleko, kiedy nagle spomiędzy natłoku ludzi skoczyła na niego obdarta i brudna kobieta, chwyciła go za frak i zaczęła prosić o pieniądze. Padła na kolana, ciągnąc go za ubranie, przez co wszystkie spojrzenia na moment skierowane zostały na nich dwoje.
- Natychmiast mnie puść, ty żałosna kobieto! - nakazał Armand, wyrywając się z uścisku żebraczki, by po chwili zniknąć z powozem, nim ktokolwiek rozpoznał w nim "szanownego"  Lorda Dolorema.
Mało kto wiedział o prawdziwym charakterze profesji, jaką w rzeczywistości wykonywał Armand Dolorem z ręki protektorów. Wraz z rozpoczęciem panowania trójki promotorów zapadła ich wspólna decyzja, aby stworzyć potajemnie jednostkę odpowiedzialną za kasatę wyznaczonych przez nich osób. Jeśli któryś szlachcic lub duchowny miał zbyt duże wpływy, które zagrażały radzie protektorów, wtedy posyłano do niego wspomnianego elitarnego zabójcę, aby zażegnać zagrożenie w sposób wysublimowany. Do dyskrecji, o jaką chodziło, nie był skłonny żaden najemnik. Zabójca odpowiedzialny był za to, aby wyznaczona osoba zginęła w sposób nie wzbudzający podejrzeń, ale również, aby zagrażające protektorom dowody zostały zniszczone lub ukryte, a samemu zabójcy nakazano pozostać niezauważonym.
Ostatnim poruczeniem, jakiego podjął się Armand, było zlikwidowanie pewnego szlacheckiego pana. Jawnie głosił pogląd, że lord Razak dąży do wojny, wysyłając żołdaków do rabunków na wioski przy granicy południowej. Był to pogląd słuszny i prawdziwy, wszak jednak, że zagrażał pozycji protektora, przeto wkrótce potem znaleziono ciało ów szlachcica. Upity był na śmierć, a w jego trefnym testamencie znaleziono wieść o tym, że rabunki to nie przewina regenta Razaka, ale ów szlachcica, i to wynajęci najemnicy obrabiali wioski, a sam chciał przypisać tę winę Protektorowi. Dalej czytać można jeszcze kilkoro wersów o tym, jak mocno leży mu ta wina na sercu.
Woźnica tymczasem zbliżał się do Falcon Turris, czyli Wieży Falcon, które zbudowano na kamiennym klifie, wysoko ponad morzem. Stały się siedzibą rządu Borumy, czyli domem cesarskim, gdzie urzędowali protektorzy. Specjalnie dla bezpieczeństwa konstrukcji tego wielkiego zamku zbudowano wał, który chronił kamienne urwisko przed abrazją ze strony morza, by czasem nie runęło wraz z budynkiem do wody. Nie był to zabieg konieczny, acz zapewniał trwałość konstruktu na zdecydowanie więcej lat. Sam zamek, poza tym, że zbudowany z kamienia, posiadał multum podpór, łuków, sklepień, czy okiennic, które wzmocnione były ozdobnikami z czystego żelaza, którego w kopalniach Falconu było nawet więcej, niż samego kamienia. Przynajmniej tak pogardliwie mówiło się w krajach, gdzie złoża są znacznie uboższe, wynikało z czystej zazdrości.
Drynda jechała powoli, co uwarunkowane było ilością ludności, która w cieplejsze dni, takie jak ten, przychodziła i zdjeżdżała się zewsząd, aby odwiedzić targi, fabryki i manufaktury w mieście. Co prawda Armandowi nie spieszyło się zbytnio, gdyż do wieczornej kolacji z protektorami dzieliło go niemal całe popołudnie, jednak zważał też na to, iż przygotowanie do uczty zajmie trochę czasu, więc lepiej zabrać się za nie wcześniej.
Niegdyś dorożki cieszyły się większą sławą, lecz kiedy zakładanie własnych fabryk i manufaktur stało się pokupne i przestępne, ludziom przestała się opłacać podróż konna. Do wszystkich potrzebnych zakładów mieli blisko, a nawet mogli wybierać. Falcon było w końcu, za sprawą cesarzowej Liliany, bardzo przemysłowym miastem, gdzie z każdego komina ciągle snuje się ciemny dym. Czy to z kotłów zapewniających gorąc w maszynach parowych, czy to z pieców w hutach i kuźniach lub innych, opalanych drewnem lub węglem palenisk.
Falcon, choć bogaty w metal, to w węgiel już tak dostatni nie jest. Skuli tego większość lasów z okolic została już wykarczowana, pozostawiając jedynie tereny, gdzie rozwijało się łowiectwo. Zdobyty przez wcinkę drzewiec transportowano statkami do portu w Falconie. Wspomniany port był dumą samego miasta, a nawet i całego państwa.
Północne wybrzeża Borumy to głównie klify i kamienne urwiska, stąd też osadzenie portu w takich warunkach to nie lada sztuka, jednak gratka dla geniuszy architektury. W takie właśnie ściany klifów wkuwano się, aby osadzić w nich żelazne podpory, na których skonstruowano drewniane pomosty. Na te pomosty prowadziły schody wykute w kamieniu. Tam, gdzie woda była płytka, a dno ubite, usypywano fundamenty, a na nich wznoszono magazyny portowe i dźwigi napędzane maszynami parowymi. W tym wieku taka przystań jest cudem technicznym, który wyprzedza innowacyjnością najpewniej wszystkie inne porty jakie można spotkać na kontynencie, a może i nawet na całym świecie.
W ten sposób została zagospodarowana długa linia brzegowa Falconu, zapewniając miastu niebywale dobrze prosperującą gospodarkę i dobrze rozwinięty handel morski. Zmyślna konstrukcja pozwalała w jednej chwili zacumować nawet pięć tuzinów sporych statków handlowych lub o połowę mniej dużych statków transportowych.
Tymczasem dorożka była już niemal na miejscu. Armand spojrzał na sporą bramę do Falcon Turris. Za nią krył się spory ogród, w którym tak często bawiła się sama Cesarzowa Lydia.
Strasznie przeżyła śmierć swoich rodziców, bo od czasu ich utraty nie odezwała się słowem do nikogo spoza kręgu opiekunów i nauczycieli. Nie rozmawiała za często z Armandem, ponieważ zdawała się mu nie ufać, a i z jego nauczań nie wyciągała zbyt wiele.
Stan cesarzowej był niejednokrotnie powodem do jawnych przemówień Lorda Razaka o tym, że dziewczynka może się nie nadawać do kierowania Borumą w przyszłości, przez co wpływy rządów protektorów stale się zwiększały za sprawą popracia dla teorii Razaka, które znajdowały coraz więcej zwolenników. Jedyną osobą, jaka zdawała się rozumieć Cesarzową Lydię był Lord Martsyn Aristow, który właśnie dlatego był nazywany przez Lydię dziadkiem.
Drynda zatrzymała się na okrągłym placu przed żelazną bramą. Dorożkarz niemal natychmiast zeskoczył na ziemię, by otworzyć drzwiczki Armandowi. Młodzieniec wysiadł, sięgając do kieszonki po kilka monet, lecz starszy pan zatrzymał go gestem ręki.
- Wszystkie opłaty w pana imieniu uiścił Lord Winslet - powiedział. Informacja ta zdziwiła nieco Armanda, lecz starał się tego nie okazać.
- Będę mu musiał zatem osobiście podziękować - oznajmił Dolorem, kłaniając się dorożkarzowi w podzięce, następnie odwracając się na pięcie i udając pod bramę, którą otwarło dla niego dwoje strażników.
Drogę do głównych drzwi poprowadzono wzdłuż całego wznieniesia, na którym stał zamek. Zrobiono to tak, aby chodniki i schody prowadzone były między kilkoma piętrami budynku. W prawdzie podnosiło to walory artystyczne konstrukcji, lecz również sprawiało wiele trudności osobom straszym, dla których długi spacer po schodach bywał problematyczny. Niemniej, na całej trasie umieszczono wiele kamiennych tarasów, altan i balkonów, więc jeśli kogo zmęczy wspinaczka, może usiąść na jednej z dębowych ław i podziwiać bezkresne morze lub odwrócić się w drugą stronę i spoglądać na miasto.
Widoki stąd są iście bajeczne. Na północ niekończąca się woda, na horyzoncie której rysowały się niskie góry małej wysepki, całej pokrytej śniegiem. Na południu znów miasto, które ciągnęło się na całym widnokręgu, gdzieniegdzie ustępując połaciom łąk, również często przyłożonych śniegiem. Jeśli wyjrzeć za rzeźbioną poręcz, można obserować liczne statki zawijające do portu, kilkadziesiąt metrów pod nogami obserwatora. A jeśli i to się znudzi, nie ma przeszkód, by pozować do portretu nadwornym artystom lub przyglądać się, jak powstaje czyjaś podobizna.
W ogrodach stale kręciły się spacerujące panie w gorsetach i rozłożystych sukniach, służba, czy bogaci panowie, zatem są również liczne okazje do rozmów. Krajobraz ten i widoki zapewne nigdy się nie nudzą, jednak Armand zawsze cenił sobie swój czas, zatem nie marnował go na opieranie się o poręcz. Zdarza mu się jednak, co sam przyzna, rozmyślać o swoich pobratymcach, których zostawił wiele lat temu na rzecz podróży do Falcon. O czasie, który mijał podczas tych rozmyślań mówił, że jest najlepiej wykorzystany ze wszystkich prac, jakie w ciągu jednego dnia wykonuje.
Ogrody dziś były faktycznie pełne ludzi, kolacja zaczyna się za kilka godzin.
Poprawił swój mankiet, nim postawił stopę na ostatnim stopniu na drodze do frontowych drzwi zamku, wpadając na jedną ze służek. Chyba zbyt często zwracał uwagę na to, że się źle zaginają lub po prostu miał obsesję na tym punkcie, jednak teraz zmartwieniem była pani, w którą wpadł.
- Proszę wybaczyć, Lordzie! - poczęła błagać służka, kłaniając się nisko przed Armandem, który zupełnie nie zrozumiał jej zachowania.
- To ja jestem winny prosić o wybaczenie, panienko - oznajmił z szarmanckim uśmiechem, podając jej dłoń, aby pomóc się wyprostować.
- Zatem wybaczam - odpowiedziała zawstydzona, aby chwilę potem spoważnieć i mówić dalej - Strój na dzisiejszą kolację jest przygotowany w pańskiej sypialni, Lordzie Doloremie.
- Proszę mi mówić Armand, jaśnie pani. - Mężczyzna skinął głową, prawą rękę kładąc na swej piersi, jak nakazuje kultura okazywania wdzięczności wobec pań.
- Postaram się, lordzie Armandzie - odpowiedziała szybko.
Chyba speszyła się zachowaniem młodzieńca, gdyż po dyletancku ukłoniła się i uciekła spiesznym marszem. Niepierwsza dama w jego towarzystwie się zawstydziła, co bardzo bawiło młodzieńca.
Mówi się, że jest bardzo urodziwym jegomościem, czemu nie da się zaprzeczyć. Łagodne rysy twarzy, szare oczy, pełne wdzięku i podkreślająca jego urodę fryzura, której nie pudrował, ani nie nosił harcapów, choć to było w modzie.
Po chwili opamiętał się, przypominając sobie, że czeka go jeszcze przygotowanie do wieczornego posiłku w towarzystwie protektorów. Westchnął ciężko, uchylając z łatwością spore, drewniane drzwi zamku, znikając po chwili w środku, kierując kroki do swej sypialni, aby się przebrać.

12 komentarzy:

  1. Fajnie się czyta ,dzięki dokładny opisom można się przenieść nie tylko w świat bohaterów ,ale i wyobrazić sobie daną sytuację .Fajnie że dodałeś opis świata , to też ułatwia czytanie :) I nie pisz mi więcej że masz małe zainteresowanie I rozdziałem :d czekam na rozdział II ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Od czasu, kiedy to przeczytałaś przeszło masę zmian. Dodałem akapity (Za które dziękuję Sylwii) i wprowadziłem korektę błędów (Za które znów wdzięczny jestem Oli).

      //Tomek

      Usuń
  2. Rozdział świetny. Czekam na II ! :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Czyżby nowy Tolkien? ;D Super rozdział. Idę czytać II. ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Niesamowite opowiadanie ( jego I część ), jestrm pod wrażeniem. Jest.to ciekawe bo zamieściłeś bardzo dużo opisów, które wprowadzają jeszcze ciekawszą atmosfere.

    OdpowiedzUsuń
  5. Jejciu , świetne , nawet to że chce Ci się pisać takie coś, podziwiam ;D i pozdrawiam ;P

    OdpowiedzUsuń
  6. Bardzo dokładne opisy, wręcz rewelacyjne. Małe wprowadzenie, w którym zawarłeś obecny stan rządu miasta, przedstawiłeś dość oficjalnie postaci, zawarłeś nawet topografię państwa i podałeś informację o relacjach z sąsiadami. Nieźle, nieźle.
    Zastanawia mnie jednak czy ośmioletnia dziewczynka jest na tyle odpowiednią osobą, by jednak podejmować jakiekolwiek decyzje dotyczące polityki zagranicznej. Bo zrozumiałam to tak, że ona zabroniła działań zbrojnych i agresywnych wobec sąsiednich krajów. Zastanawia mnie to, gdyż takie dzieci nawet jeśli są wychowywane na przyszłych władców raczej nie są zainteresowane i nie pojmują jeszcze wszystkiego tak jak trzeba. Mogę się oczywiście mylić i świat jaki stworzyłeś jest twój i możesz dowolnie kreować bohaterów. To tylko taka moja wątpliwość i stąd to pytanie :)
    Armand jest interesującą postacią. Zastanawia mnie jego wiek. Pisałeś, że jest młody, przyjechał tu jako nastolatek, ale nie wiem ile czasu do tego minęło. Jego drugie "wcielenie" jest lekkim zaskoczeniem, zdawało mi się na początku, że będzie on raczej "pozytywnym" bohaterem. Nie spisałam go rzecz jasna jeszcze na straty. Czytając kolejne rozdziały sama się przekonam o jego naturze.
    Bliżej chciałabym też poznać młodą cesarzową i jej "dziadka". Liczę na przybliżenie tych postaci w kolejnych częściach.
    Mam nadzieję, że w drugim rozdziale zobaczę jednak ciut więcej akcji, dialogów a odrobinkę mniej opisów. :)
    Pozdrawiam i bardzo się cieszę, że natknęłam się na autora płci męskiej w tym blogowym światku ! ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Muszę przyznać, że ten komentarz dał mi kopa do pisania IV rozdziału. Dziękuję.

      Usuń
    2. W takim razie bardzo się cieszę. Przeczytałam już wszystko i z niecierpliwością czekam na wyjaśnienie paru kwestii które mnie męczą. Minęły dopiero dwa dni od opublikowania rozdziału trzeciego, więc mam nadzieję, że za jakiś tydzień doczekam się IV.
      Pozdrawiam.

      Usuń
    3. Niestety wątpię, żeby teraz się coś często pojawiało. Za 2 tygodnie mam egzaminy, więc...

      Usuń