Historia Armanda Dolorema, zabójcy pracującego dla rady regenckiej zastępującej nieletnią cesarzową. Zostaje wciągnięty w zdarzenia, których skutki są nieprzewidywalne dla nikogo, nawet dla pradawnej mocy, która stworzyła świat.

Jeśli przeczytasz, to zostaw w ślad w księdze poniżej:

Obserwujący:

poniedziałek, 8 kwietnia 2013

Rozdział III

Armand stał na balkonie, z którego skoczył przed niecałą godziną. Jego oczy skierowane były na bezkresne morze. Wszystko tutaj było inne. Woda zdawała się oślepiać blaskiem, a całe miasto było takie spokojne. Wszystkie barwy jakby uszły ze świata, zostawiając go olśniewająco białym. Dźwięk nosił się tak wolno, jakby ktoś zamroził go w czasie. Nawet ptaki, zwykle mknące po nieboskłonie z niezwykłą szybkością, teraz powoli zawijały skrzydłami. Szum wiatru jak z najpiękniejszych snów.
Armand stał oparty o poręcz spoglądając na to wszystko. Nie wiedział gdzie jest, choć znał to miejsce bardzo dobrze.
Odwrócił się. Z sali słychać było muzykę. Nie tą samą, jaką słyszał na balu. Ta była powolna, melancholijna. Zrobił kilka kroków, by położyć dłoń na klamce. Nacisnął ją, otwierając drzwi szeroko. I tutaj wszystko było obmyte z setek kolorów, którymi wcześniej zdobiona była cała komnata. Rozejrzał się dookoła. Ludzie nosili białe fraki, białe buty, białe suknie. Byli jak wykuci w kamieniu. Wszystkie twarze zasłonięte były maskami, wszystkie takimi samymi. Rozglądał się dalej. Gdzieś spomiędzy nich wszystkich dojrzał czerń. Dwoje postaci, których jego sen nie przyozdobił w maski, którym nie odebrał barw. Wręcz przeciwnie - stały się one niebywale wyraźne. Dolorem zrobił kilka kroków w ich stronę. Przyjrzał się ich twarzom. To Razak i ów nijaki Joseph Baloo. Antonius mówił coś do alchemika. Armand skądś znał te minę i ten ruch warg. Tak, znał. To ten moment, kiedy wyprowadzał Aristowa na zewnątrz. Młodzieniec postanowił się zbliżyć, żeby usłyszeć, o czym wtedy mówili. Razak wciąż i wciąż powtarzał pytanie, na które starzec odpowiadał twierdząco przez kiwnięcie głową. Był już blisko, lecz nadal nie słyszał. Postawił następne kilka kroków, nastawiając ucha.
- Czy...
Nadal nie słyszał dalszych słów. Muzyka stała się głośniejsza. Kolejne kilka kroków. Głośność muzyki nadal narastała. Po sali zaczęły się nosić jeszcze szepty gości. Jakby spiskowali. Wszystkie spojrzenia zamaskowanych twarzy zwróciły się do Armanda. Przeraził się. Już miał zamiar się wycofać, kiedy jego umysł przeniknęło pytanie.
- Czy trucizna działa?
Natychmiast zwrócił wzrok na czarną parę. Joseph przytaknął. Wspomnienie się skończyło po raz kolejny.
Wtedy Armand usłyszał tłukące się szkło. Porcelanowe maski spadały na ziemię, krusząc się jedna po drugiej. Wszystkie spojrzenia przeszywały ciało młodzieńca. Wszystkie tak samo przerażone. Szepty stały się nieznośnie gromkie. Ludzie nazywali go mordercą.
- On zabił! Zabił Lorda Aristowa! - krzyczał Razak.
Wszystko nadal było spowolnione.
Do sali wbiegła straż. Armand po raz kolejny postanowił uciekać.
Wybiegł na balkon. Na środku leżało ciało Aristowa, a po marmurowej posadzce płynęła karmazynowa ciecz. Starzec jeszcze żył. Jego spojrzenie zawieszone było na twarzy Dolorema. Usta starca pytały "dlaczego?". Nagle słońce stało się ogromnie jasne, oślepiając Armanda.
Na zamku panowała żałoba. Jutro odbędzie się pogrzeb najstarszego z protektorów.
Razak i Winslet pozostali w swoich kwaterach. Nie wychodzili ze środka od samego rana. Zupełnie nie przejęli się tym, jak czuje się Lydia. Nie było jej na balu. Nie widziała śmierci ostatniej osoby, którą uważała za swoją rodzinę, jednak ból musiał być ogromny. Kiedy straciła rodzinę zapadła w wielotygodniową ciszę. Często płakała bezgłośnie, czasem niszczyła cenne antyki. Nigdy jednak nie widać było w jej oczach gniewu. Były puste, zupełnie bez wyrazu.
Zajmowały się nią teraz opiekunki. Próbowały się zacząć z nią rozmowę, jednak stały się nachalne. Jedna z opiekunek ma podrapaną twarz. Lydia wyraźnie nie chciała rozmawiać, czego nie potrafiły zrozumieć jej mentorki.
Siedziała na łóżku, swoje kolana podwijając pod brodę. Jej długie, rude włosy zasłaniały twarz. Dziewczynka płakała od kilku godzin. Nie przyjmowała żadnych posiłków, nie chciała iść się umyć, ani nawet ubrać. Siedziała w tym stanie od wczorajszego wieczoru, kiedy dowiedziała się o śmierci swojego przybranego dziadka. Do jej czarnych jak węgiel oczu stale napływały łzy. Nie spała całą noc, więc z pewnością była zmęczona. Blada jak marmur, którym wysadzano podłogi w zamku.
Serce się krajało, kiedy takie cudne dziecko widziało się w stanie podobnym do tego. Wszyscy zawsze wzruszali się, kiedy jej pąsowe usta zdobił uśmieszek. Uroku nadawały jej również bielutkie jak śnieg zęby. Drobniutka dziewczynka nosiła włosy do samego pasa. Pokojówki uwielbiały układać dziewczynce fryzury. Miały intensywnie czerwony kolor, podobnie jak jej wspomniane usteczka.
Ni stąd, ni zowąd zerwała się i wybiegła ze swojej izby. Opiekunki znalazły ją w głównym holu, przyglądającą się portretowi Cesarza Arcadiusa. Wszystko zawsze obserwowała z szeroko otwartymi oczami. Westchnęła cicho. Pokojówki nie chciały jej teraz przeszkadzać.
Dziewczynka stała tak długą chwilę.
- Mamusiu, kiedy, no kiedy on wyjdzie? - krzyczała, dotykając brzucha ciężarnej mamy.
- Niedługo, całkiem niedługo. - Cesarzowa obdarzyła córkę czułym spojrzeniem. Pogładziła dziewczynkę po głowie.
Mała Lydia wciąż się uśmiechała z myślą, że będzie miała braciszka. Po chwili jednak, jak się zdawało, przygnębiła się. Spojrzała swymi czarnymi oczkami na lico mamy.
- A jak on się będzie miewał? - zapytała, nie spuszczając wzroku z Liliany.
Kobieta zamyśliła się również. Potrzebowała odpowiedzi, która usatysfakcjonuje jej córkę. Właśnie na taką wpadła. Uśmiechnęła się szeroko.
- Może ty nazwiesz jakoś swojego brata? - Tak, to z pewnością uszczęśliwi małą Lydię.
Dziewczynka rozpromieniła się natychmiast i przytaknęła z entuzjazmem. Nie miała teraz na myśli żadnego ładnego imienia. Postanowiła, że wyjawi jej matce w najbliższym czasie. Wciąż gładziła brzuch Liliany. Radość małej nie miała końca, kiedy poczuła braciszka poruszającego się w łonie matki.
Lydia od zawsze była najdelikatniejszą osóbką, jaka może być na świecie. Miała drobniutkie dłonie, których dotyk był jak muśnięcie. Niemalże nie było go czuć na skórze. Wreszcie Liliana wskazała dziewczynce, żeby spojrzała na drzwi. Stał tam Arcadius. Po raz kolejny buzię małej cesarzowej przyozdobił uśmiech.
- Czy moja mała pani jest gotowa? - zapytał cesarz.
Ku jego zdziwieniu, policzki małej nabrzmiały. Wyraz twarzy Lydii stał się gniewny.
- Już się bałam, że zapomniałeś - burknęła.
Na te słowa Arcadiusowi spadł kamień z serca. Obawiał się, że córka może być na niego zła o coś poważniejszego.
- Gdzież bym śmiał! - bronił się.
Mała Lydia stała jak posąg, wpatrując się w obraz. Łzy na jej policzkach zniknęły dawno, zostawiając po sobie jedynie smugi z soli.
Pokojówki jedynie przyglądały się. Pilnowały, aby dziewczynka nie zniszczyła portretów ze złości. Wiedziały, że jest do tego zdolna.
Ku ich zdziwieniu, dziewczynka udała się na górę, do biblioteki. Kiedy weszły za nią na górę, ta siedziała na jednym z siedzisk ze starym albumem na kolanach. Były w nich miniaturowe obrazki, które przedstawiały dzieje rodzin cesarskich. Lydia przekładała stronę za stroną, przyglądając się każdemu z malowideł.
- Widzisz? - mężczyzna wskazał jezioro, nad które jechali.
- To tam? Tam, tatku? - pytała podekscytowana dziewczynka. Arcadius zaśmiał się głośno.
- Tak, właśnie tam, moja maleńka.
Karoca raz po raz podskakiwała na kamieniach, które leżały na drodze. Lydia była strasznie podekscytowana tego dnia. Jej ojciec obiecał zabrać ją nad największe jezioro w Borumie, daleko na południe od Falconu.
To właśnie tutaj. Kilkadziesiąt mil wgłąb półwyspu. Dzień był wyjątkowo pogodny, przez co było całkiem ciepło.
Mała Lydia jeszcze nigdy nie znajdowała się tak daleko od domu. Zdziwiła się, że na dworze może być tak parno. Klimat na północy gwałtownie się zmieniał po przejechaniu przez Wielkie Góry Śródkrerskie, leżące w połowie półwyspu.
- A co to jest? - dopytywała się. Na wodzie pływało coś białego. - O tam, widzisz?
- To łabędź - odpowiedział mężczyzna. - Iście królewski ptak.
Dziewczynka otworzyła szeroko usta. Drynda podjechała na tyle blisko wody, by można dokładnie przyjrzeć się ptakowi.
- Jest ogromny! - stwierdziła z entuzjazmem. Jej radości nie było końca.
- Mówiono mi, że można sprawić, aby podpłynęły i dały się dotknąć.
Dziewczynce nie trzeba było powtarzać. Wielkie, czarne oczy natychmiast zwrócone zostały na cesarza. Arcadius uśmiechnął się szeroko i wyciągnął z jednej z walizek mały woreczek.
- W środku jest specjalne ciasto, które wprost uwielbiają zjadać łabędzie. - powiedział i potrząsnął ów workiem.
- Jest zaczarowane? - Lydia niemal krzyknęła. Cesarz znów się zaśmiał.
- Tak - odparł, ciągnąć melodyjnie słowo.
Konie zatrzymały się. Dorożkarz zeskoczył z wozu i otworzył karocę cesarzowi i jego córeczce. Lydia wybiegła pierwsza, zostawiając ojca w tyle, a kiedy i ten wyszedł, zaczęła go wołać. Chciała jak najszybciej dotknąć łabędzia.
Siedziała tak przez ponad godzinę.
Przyglądała się każdemu obrazkowi, jaki tylko znalazł się w albumie. Opiekunki zaczęły zasypiać. Dziewczynka zdawała się taka spokojna. Nie trzeba było długo czekać, aby ten stan rzeczy się zmienił. Odłożyła książkę na miejsce, zbiegając po schodach do głównego holu. Ledwo co pokojówki przymknęły oczy, a już zmuszone były biec na Lydią.
Były zbyt wolne, dziewczynka gdzieś zniknęła.
Lydia włożyła dłoń do woreczka. Wewnątrz było wilgotne ciasto, tak, jak obiecał jej tata. Było go bardzo dużo. Była za mała, aby wiedzieć, że to jeden z prowiantów na drogę. Cesarz postanowił oddać go małej, bo ciasto zgniotło się w bagażu.
Wyciągnęła pełną garść pieczywa i rozejrzała się po wodzie. Jej zaskoczenie było ogromne. Wszystkie ptaki pływające po jeziorze, które tylko zobaczyły dziewczynkę, podpłynęły. Mała cesarzowa ledwo powstrzymywała euforyczny pisk. Arcadius tymczasem podszedł do niej i przykucnął obok.
- Daj mi troszeczkę - powiedział - zajmę te ptaki, a ty biegnij szukać królewskiego łabędzia.
Nie trzeba było powtarzać. Już po chwili pobiegła tam, gdzie łabędź mógł bez trudu ją zobaczyć. Wyciągnęła dłoń z smakołykiem, jednak ptak nie chciał podpłynąć. Lydia nadęła policzki z gniewu. Stała tak i stała, a łabędź zdawał się z nią igrać. Już miała zrezygnować, kiedy usłyszała głos dorożkarza, który prowadził ich dryndę.
- Panienko, ależ to nie tak! - poinstruował ją.
- Co robię źle? - w głosie małej słychać było nutkę zwątpienia.
- To królewski ptak! - powiedział. - Nie podpłynie, jeśli ci nie zaufa!
- Zaufa?
- Och, Lydio droga - mówił dalej. - Rzuć odrobinę na wodę i odsuń się, a zobaczysz, co mam na myśli.
Posłusznie wykonała polecenie i odsunęła się wraz z mężczyzną kilka kroków. Po chwili ptak podpłynął do rzuconego mu kąska i kłapnął dziobem, pożerając cały. Zachwyt młodocianej cesarzowej na ponów wrócił na jej lico.
- Działa, działa! - ekscytowała się. Starała się nie krzyczeć, żeby nie spłoszyć łabędzia.
- Podejdź powoli i rzuć mu jeszcze troszkę. Potem znów kilka kroczków i kolejna porcja. Tylko nie spiesz się, bo ucieknie! Ani nie rzucaj za dużo, bo się naje i odpłynie!
Dziewczynka zbiegła do ogrodu. Tam miała swoją kryjówkę, o której nie wiedział nikt, poza nią. Gromadziła tam wszystkie swoje skarby, jakie znajdowała. Posiadała piękną kolekcję kamyków, muszelek i piór. Wśród ostatnich leżało jedno, duże, puszyste i białe jak śnieg. Bardzo kochała to jedno jedyne piórko. Było jedną z wielu pamiątek z podróży, w jakie zabierał ją cesarz Arcadius. Należało do łabędzia, którego oswoiła nad jeziorem. Często się w nie wpatrywała i myślała o tacie. Bardzo go kochała, podobnie jak swoją mamę. Brakowało jej ich jak niczego innego. Żaden opiekun nie może zastąpić prawdziwej matki, ani udawać ojca.
Cały wieczór spędziła nad wodą, głaszcząc łabędzia. Chyba ją polubił, skoro pozwalał się tak traktować. Ciasto skończyło się już dawno.
Ptak jednak nadal wiernie pływał blisko cesarzowej. Od czasu do czasu zbliżał się, by dziewczynka mogła go dotknąć. Było jej bardzo smutno, kiedy Arcadius polecił służkom, by zabrały ją na dworek, w którym będą spali. Nie miała jednak wyboru, musiała wracać. Było już późno, jednak Lydia poprosiła, by drogę powrotną odbyć jak najdłużej idąc po brzegu. Tak też uczyniono, co bardzo uszczęśliwiło małą. Jej nowy przyjaciel płynął przez cały czas blisko, zostawiając ich dopiero po dłuższej chwili. Panienka obiecała sobie, że wróci do niego jutro.
W dworku panował spokój większy, niż w jej rodzimym zamku w Falconie. Tutaj nie było tyle służby, więc i hałasu było mniej.
Kolację przygotował sam cesarz, racząc swoją córkę króliczym mięsem. Nie była to jej uwielbiona strawa, aczkolwiek nie śmiała powiedzieć złego słowa.
- Hej, hej, maleńka! - Arcadius zatrzymał córkę, nim usiadła do stołu. Była cała brudna. Nie tylko ręce, ale i cała sukienka były ubłocone. - Proszę natychmiast wziąć kąpiel! - polecił.
Lydia dopiero teraz zauważyła, jak źle wygląda. Westchnęła i zgodnie z poleceniem udała się do łaźni, by się obmyć. Kochała się kąpać i przesiadywać długo w wodzie.
Kiedy wróciła umyta i z czystą sukienką, usiadła do stołu. Cesarz był nad wyraz kulturalny, toteż z posiłkiem zaczekał na swoją małą córeczkę. Uwielbiał przyglądać się, jak Lydia męczyła się z jedzeniem. Był świadom tego, że po posiłku będzie musiała wziąć drugą kąpiel i po raz kolejny się przebrać. Był bardzo pogodnym człowiekiem, co odziedziczyła najwyraźniej i jego mała. Tak minął pierwszy dzień podróży nad jezioro w północnej Borumie.
Słońce chyliło się nisko ku zachodowi. Złota tarcza ustępowała miejsca na nieboskłonie białej łunie księżyca. Luna wzeszła w pełnej postaci.
Dziewczynka z utęsknieniem spoglądała w niebo. Nikt nie wiedział jednak za czym tęskni. Nikt nie wiedział o niej więcej, niż ludzie, których straciła. Miała osiem lat, a straciła wszystkich, których kochała. Była silna, jednak za słaba, by kolejną noc opierać się snowi. Zamknęła oczka, kładąc się na zimnej ziemi.
Po chwili słońce jakoby zgasło. Biały świat nosił się teraz w ciemnych odcieniach szarości. Wszystko zatrzymało się w czasie. Ciało Aristowa zniknęło z posadzki balkonu. Armand uniósł z niej wzrok. Na balustradzie balkonu siedział chłopiec. Spoglądał przez ramię na morze, które przed momentem lśniło jak białe złoto. Teraz było tylko ciemną, nieruchomą masą. Jakby fale wykuto w granicie.
Chłopiec spojrzał na Dolorema.
- To był zły wybór. - powiedział.
Armand nie zrozumiał.
- To był zły wybór - powtórzył. - Stanie się coś złego.
Młody zabójca nadal nie pojmował, o czym mówi mu chłopiec. Jego głos niósł się z głośnych echem, jakby odbijającym się w głowie mężczyzny.
- To skończy się źle - chłopiec mówił dalej.
Potem zapadła cisza. Dziecięce nogi bujały się w przód i w tył. Ręce podpierały się o murek balkonu. Po niedługim momencie usta chłopca znów się otworzyły.
- Nazywa się Armand Dolorem. Widział go pan?
Młodzieniec jak na rozkaz wybudził się.
Był środek dnia. Ktoś o niego pyta. Nie ma wątpliwości, że to jakiś z posłańców protektorów. Nie mógł tu dalej pozostać. Wstał, mimo bólu podążając w przeciwnym kierunku od portu.
Postanowił iść ciemnymi uliczkami, gdzie patroli mundurowych jest znacznie mniej. Musiał udać się do swojej kryjówki, gdzie składował inwentarz zabójcy. Był mu teraz potrzebny choćby po to, by się przebrać. Jest w wielkim niebezpieczeństwie. Broń również mu się przyda.
Razak znacznie zwiększył ilość wojska w Borumie. Wiele z podatków zostało przez niego przeznaczone na rozwój militarny państwa. Z pewnością jest to związane z jego atakami na Renków na południu kraju. Śmierć Aristowa z pewnością ułatwi mu zadanie.
Nieważne jednak, do jakich celów Antoniusowi taka armia. Teraz każdy żołdak zna nazwisko Armanda - mordercy, który dokonał zamachu stanu. Sen młodzieńca nie mógł być zmyśloną wizją. To Protektor Razak porwał się na otrucie Martsyna, a truciznę przyrządził dla niego Jaseph Baloo.
Odnajdzie sposób. Zabije obydwu.
Jednak Falcon Turris stało się wkrótce fortecą, do której nawet zabójca nie wślizgnie się sam.

8 komentarzy:

  1. Przybliżyłeś trochę sylwetkę młodej cesarzowej. Jak na tak młodą osóbkę ma dość silny charakterek. Ciekawa postać. Miała ostatnimi laty dość ciężkie życie jak na tak młody wiek.
    Trochę więcej dialogu i opisów emocji, a mniej pomieszczeń, rozdział też krótszy dzięki czemu czytało się lżej. Liczyłam jednak, że dowiem się jakie decyzje podejmie Armand. No niby planuje zabić ludzi którzy go w to wrobili, ale nie sądzę, że zabierze się do tego w ten sposób.
    Mam nadzieję, że w najbliższych rozdziałach wyjaśnisz trochę motywy jaki kieruje się Razak. Czekam na kolejny rozdział.
    Przy okazji jeśli nie masz nic przeciwko dodałabym link twojego opowiadania do "Czytelni" na blogu z moim opowiadaniem.
    Jeśli miałbyś ochotę to zapraszam : http://agency-of-white-magicians.blogspot.com/

    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  2. Mi się Bardzoo Podobałoo

    OdpowiedzUsuń
  3. Pulinaaa Zielaskowskaaa11 kwietnia 2013 18:36

    Obyy Tak dalejj superr

    OdpowiedzUsuń
  4. Ciekawe bardzo mi się podoba pisz dalej czekam na kolejny rozdział i tym samym zapraszam do siebie

    wsamotnosci.blog.pl

    OdpowiedzUsuń
  5. Kiedyś była zwykłą dziewczyną, lecz wszystko się zmieniło. Nowa sytuacja sprawiła, że nie wie kim jest, ani co się dzieje naokoło niej. Michelle musi odnaleźć się na nowo. Komu zaufać? Kto jest przyjacielem, a kto wrogiem?
    Zapraszam na nowy rozdział na: http://szarosc-pomaranczy.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  6. Hmm... Co jakiś czas zaglądam, ale ani widu, ani słychu jakiejkolwiek informacji o tym, czy zamierzasz nadal ciągnąc historie. Mimo wszystko nadal czekam, gdyż jestem ciekawa dalszych losów Armanda Dolorema i reszty bohaterów.

    Pozdrawiam, Agata

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Za mało weny, za mało czasu, za wiele obowiązków i za wiele problemów. Nie wiem, czy warto czekać.

      Usuń